- Mamy ciężką pracę. W naszym klubie nie dysponujemy dwudziestoma zawodnikami z określonym doświadczeniem, więc musimy mocno pracować z młodzieżą, aby czegoś ją nauczyć. Dlatego triumf w pucharze to ogromna satysfakcja, ponieważ do pracy idziemy w święta, soboty, niedziele... Takie zwycięstwo jest swoistym podziękowaniem od losu za tę robotę. Człowiek może przez chwilę ucieszyć się i nabrać pewności, że poświęcony czas nie został zmarnowany - mówi trener Robert Kalaber w rozmowie z JasNetem, wspominając zdobyty niedawno Puchar Polski.
Pracoholik, perfekcjonista, człowiek z charyzmą i charakterem, szanowany przez przyjaciół i rywali, a zarazem najbardziej utytułowany trener w historii jastrzębskiego hokeja. Robert Kalaber. 50-letni Słowak jest z nami już od ponad pół dekady. Pod jego wodzą pod koniec grudnia JKH GKS Jastrzębie po raz drugi z rzędu wywalczył Puchar Polski. Chyba w tym miejscu staje się jasne, co jest głównym tematem naszej rozmowy. A zatem bez dodatkowych zbędnych wstępów zapraszamy do wyczerpującego tę tematykę wywiadu, którego Robert Kalaber udzielił redakcji sportowej JasNetu [odnośnik do pełnej treści wywiadu]. Pytamy nie tylko o Puchar Polski, ale też o porażkę w niedzielnym "meczu na szczycie" z GKS Tychy, o środowy finał Pucharu Wyszehradzkiego z HK Nitra, a także o kibiców, Sylwestra, nieludzko i niezrozumiale skonstruowany terminarz oraz o... życzenia na Nowy Rok.
- Po raz drugi pod pana wodzą JKH GKS Jastrzębie zdobył Puchar Polski. Dla pana osobiście cenniejszy jest triumf z 2018 roku, czy też ten z 2019 roku?
Robert Kalaber - Myślę, że przed rokiem nie dysponowaliśmy aż taką jakością zespołu, jak obecnie. Dlatego byłem bardzo zadowolony, że Jesse Rohtla zdołał wrócić do gry na grudniowe finały. Dzięki temu przystąpiliśmy do walki niemal w komplecie. Natomiast przed rokiem siła naszych obcokrajowców była nieco mniejsza. Jednak nawet wówczas zawodnicy z zagranicy bardzo nam pomogli. Dość wspomnieć Petera Fabusza, który rozegrał znakomity turniej i praktycznie nie schodził z lodu. Dlatego mogę przyznać, że przed rokiem zdobycie Pucharu Polski było trudniejsze.
- W finałach w 2019 roku wyglądaliście na bardzo pewnych siebie. W starciach z Podhalem Nowy Targ i Unią Oświęcim prezentowaliście się o niebo lepiej, niż w ekstralidze.
- I tak, i nie. Jak już mówiłem - jeśli gramy w komplecie, to jesteśmy bardzo mocnym zespołem. Byliśmy przeszczęśliwi, że Rohtla zdołał wykurować się na Puchar Polski. Gdy Jesse doznał tamtej kontuzji, początkowo nie liczyliśmy, że zdoła wrócić do końca roku. Jednak lekarz i fizjoterapeutka wykonali kawał wspaniałej roboty. Dzięki temu w przewagach byliśmy w stanie "zrobić różnicę" na tafli, która zadecydowała o wszystkim. Rohtla to zawodnik świetnie grający na krążku. Fin potrafi po mistrzowsku realizować postawione przed nim zadania, dzięki czemu otwiera kolegom drogę do bramki. Sytuacja jest dość klarowna. Jeśli gramy po równo, to nie jesteśmy gorsi od przeciwników. Natomiast z Rohtlą na tafli potrafimy wykorzystywać szanse w przewagach.
- W Tychach Jesse Rohtla też nie dokończył finału...
- Tak, ale to naciągnięcie mięśnia nie jest na szczęście aż tak groźne. Do dwóch tygodni wszystko powinno być całkowicie w porządku. W Tychach Rohtlę zdołali godnie zastąpić Dominik Paś i Dominik Jarosz. Powiem tylko, że życzyłbym sobie, aby wszyscy nasi młodzi zawodnicy zawsze i do każdego meczu podchodzili tak, jak walczyli w Pucharze Polski. Po wywalczeniu tego trofeum niestety pojawiło się w naszych szeregach takie samozadowolenie i brak odpowiedzialności, czego dowodem był przebieg spotkania z Zagłębiem Sosnowiec. To nie może być tak, że po sukcesie spoczywamy na laurach. "Zdobyliśmy Puchar Polski, więc świat leży u stóp". Nie lubię takiego podejścia i bardzo mi taka postawa przeszkadza. Z czymś takim nie spotkamy się w Kanadzie czy innych "hokejowych" krajach. Po sukcesie należy o nim jak najszybciej zapomnieć, bo nikt się przed nami nie położy. Wręcz przeciwnie. Dlatego liczy się tylko walka i odpowiedzialność. To był problem zarówno rok temu, jak i obecnie. Musimy wykluczyć takie podejście, że "coś już wygraliśmy, więc jest w porządku, a jeśli przegramy, to za dwa dni jest następne spotkanie". Należy tę naszą młodzież nauczyć innej mentalności. Oni muszą zrozumieć, że jeśli chcą coś osiągnąć w hokeju, to zawsze muszą walczyć z takim zaangażowaniem i odpowiedzialnością, jak w Pucharze Polski.
- A czy w trakcie meczów o Puchar Polski był taki moment, w którym zwątpił pan w sukces? Na przykład, gdy Unia grała w podwójnej przewadze?
- Szczerze mówiąc, nie ma czasu o tym myśleć. W trakcie spotkania jesteśmy w ferworze walki i naszą rolą jest reagowanie na rzeczywistość, a nie myślenie o Pucharze Polski. Tu przewaga, tam osłabienie, jakaś kontuzja... Wszystko trzeba układać od nowa i reagować, więc na kombinowanie i zamartwianie się nie ma czasu.
- A w którym momencie uwierzył pan, że tego trofeum nikt nam już nie wydrze?
- Gdy Martin Kasperlik strzelił bramkę na 2:0. Wtedy nabrałem pewności, że nic złego nam się już nie ma prawa stać.
- Po powrocie na Jastor Ondrej Raszka podkreślał wielokrotnie, że nie czuje się bohaterem tych finałów, choć dla kibiców JKH GKS bez wątpienia nim był. Wszak "połowa" tego pucharu to jego zasługa.
- Istotnie, mówi się tak, iż połowa sukcesu to dobry bramkarz. Bez odpowiedniej klasy golkipera żadna drużyna nie jest w stanie niczego wygrać. Ondrej to bardzo dobry bramkarz, który w obu meczach w Pucharze Polski bronił znakomicie, na co zresztą liczymy i czego wymagamy przez cały sezon. Trzeba jednak pamiętać, że na sukces bramkarza pracuje cały zespół. Wszyscy walczą i blokują strzały. Przecież w niedzielę w Tychach właśnie dlatego kontuzji doznał Radosław Sawicki, że wziął na siebie uderzenie krążkiem ze strony rywala. Efektem jest bolesny krwiak i przerwa, o której długości nie jesteśmy jeszcze w stanie nic powiedzieć. Dopiero po zejściu opuchlizny będziemy mogli stwierdzić, czy efektem jest złamanie kości czy tylko jej pęknięcie... Krótko mówiąc, w Pucharze Polski cała drużyna pracowała na to, aby Ondrej mógł zostać naszym bohaterem. Jeśli błąd popełni napastnik, to może naprawić go obrońca, a jeśli z kolei zawiedzie obrońca, to mamy jeszcze bramkarza. Za nim nie ma już jednak nikogo. Warto jednak przy tym pamiętać, że za moich czasów w JKH GKS zawsze mieliśmy kogoś mocnego na tej pozycji. Przed "Ondrą" grali u nas Przemysław Odrobny czy Tomasz Fuczik, o których umiejętnościach nie muszę chyba nikogo przekonywać. Zawsze staraliśmy grać odpowiedzialnie z tyłu.
- A czy pana zdaniem ktoś zasłużył na miano cichego bohatera finałów?
- Nie da się wystawić takiej oceny. Wiem, jaka jest jakość naszego zespołu. Zdaję sobie sprawę, jak chłopcy trenowali przed tymi finałami. Jestem bardzo zadowolony z zaprezentowanego podejścia do obu meczów w Pucharze Polski. Jeśli jesteśmy zdrowi i gramy odpowiedzialnie, to musi być dobrze. Wszyscy nasi zawodnicy doskonale wiedzą, jaka jest ich rola na lodzie. Każdy wie, co ma robić. Jedni powinni strzelać bramki, inni - umieć dodać jakości w przewagach. Swoje zadanie ma nawet zawodnik z czwartego ataku i bynajmniej nie oczekujemy od niego, że będzie zdobywał gole. Ma inne, ściśle określone zadania. Cała drużyna zagrała kolektywnie i z pełną dyscypliną, co mnie naprawdę bardzo cieszy.
- W kwestii finałów w Tychach nie możemy nie wspomnieć o postawie naszych kibiców. Generalnie to chyba możemy żałować, że na doping w tak kapitalnej skali nie możecie liczyć u siebie. Natomiast powitanie Pucharu Polski było chyba najlepsze w dziejach, mocniejsze od tego z 2012 i 2018 roku.
- 2012 roku nie mam prawa pamiętać, natomiast istotnie poprzedni Puchar Polski był przywitany chyba z nieco mniejszą pompą. Jeśli chodzi o wsparcie na Stadionie Zimowym, to jestem pełen uznania dla naszych kibiców. Naprawdę czuliśmy ich doping! Niezmiernie nam pomogli. Przyznam, iż rzeczywiście chcielibyśmy takiego wsparcia na Jastorze. Trochę tego brakuje podczas meczów w Jastrzębiu, a jak widać - potencjał ku temu istnieje! Niemniej, dziękuję wszystkim sympatykom hokeja, którzy przychodzą na nasze spotkania. Bez kibiców hokej nie ma przecież sensu. Jestem bardzo wdzięczny i chcę za waszym pośrednictwem wyrazić szczere podziękowanie dla kibiców za wsparcie w Tychach oraz wspaniałe powitanie na Jastorze. A skoro już jesteśmy przy podziękowaniach, to nie mogę nie wspomnieć o Leszku Laszkiewiczu. Nasz dyrektor sportowy to człowiek nie do zastąpienia. Był kapitalny jako zawodnik, a teraz okazuje się świetnym działaczem. Nie ma go już z nami na lodzie, ale jego wsparcie poza taflą to niezwykle cenna sprawa. Leszek wie, w czym należy nam pomóc i to robi. Zna hokej od podszewki. Puchar Polski to także jego zasługa. Jestem mu bardzo wdzięczny za wszystko, co robi dla JKH GKS Jastrzębie.
- Czas na pytanie o osobiste odczucia po zdobyciu Pucharu Polski. To było bardziej poczucie spełnionego obowiązku, czy też szalona radość z niespodzianki?
- Mamy ciężką pracę. W naszym klubie nie dysponujemy dwudziestoma zawodnikami z określonym doświadczeniem, więc musimy mocno pracować z młodzieżą, aby czegoś ją nauczyć. Dlatego triumf w pucharze to ogromna satysfakcja, ponieważ do pracy idziemy w święta, soboty, niedziele... Takie zwycięstwo jest swoistym podziękowaniem od losu za tę robotę. Człowiek może przez chwilę ucieszyć się i nabrać pewności, że poświęcony czas nie został zmarnowany. Natomiast po samym zwycięstwie z Unią byłem bardzo spokojny. Po powrocie do mieszkania około pierwszej w nocy włączyłem telewizor, a na TVP Sport pokazywali powtórkę finału. Od razu otworzyłem piwo i na spokojnie z wielką satysfakcją obejrzałem trzecią tercję.
- Zatem Sylwester łączył się z podwójnym powodem do świętowania?
- Szczerze mówiąc, nie jestem typem imprezowicza (śmiech). Dla mnie impreza jest wtedy, kiedy jestem zadowolony i spokojny z osiągniętego wyniku. Premią jest właśnie satysfakcja z wykonanej pracy. Poza tym, już w Nowy Rok mieliśmy zaplanowany trening, więc świętować należało... umiarkowanie. Sylwestra spędziłem z moją rodziną, z córkami. Czyli tak, jak to powinno wyglądać. A potem od razu do pracy.
- Ale zawodnikom chyba pozwolił pan trochę poświętować?
- Oczywiście! Ale nie mogli przesadzać, bo - jak wspomniałem - w Nowy Rok od razu był trening.
- Na koniec chciałbym zapytać, czego trener Robert Kalaber życzy kibicom JKH GKS Jastrzębie na ten Nowy Rok.
- Przede wszystkim wiele radości z naszej gry. Chciałbym, abyśmy sprawili im niespodziankę w play-offach. Natomiast najważniejsze jest to, aby kibice wychodzili z Jastora z poczuciem zadowolenia, że zobaczyli dobry hokej i wynieśli stąd przekonanie, że nasz zespół - niezależnie od wyniku - dał z siebie wszystko. Każdy normalny człowiek wie, że nie da się wygrać wszystkiego. To jest sport. Po drugiej stronie tafli jest przeciwnik, który ma swoją wartość. Na wynik wpływa też czasem zwykłe szczęście lub jego brak. Ktoś może mieć też zły dzień. Natomiast głównie chodzi o to, aby kibic był przekonany, że chłopcy zrobili wszystko, aby osiągnąć dobry wynik. Sympatycy naszego klubu ciężko pracują, a potem przychodzą na hokej, żeby odreagować i ucieszyć się sportem. Dlatego nasza rola jest tak istotna. Życzę kibicom, aby zawsze mieli takie właśnie poczucie, że ich zawodnicy dali z siebie maksimum. Poza tym życzę oczywiście zdrowia, bo to jest najważniejsze. Jeśli kibic nie będzie zdrowy, to przecież nie przyjdzie na mecz (śmiech).
- A czego można życzyć panu osobiście?
- Również zdrowia! I to zarówno mnie, jak i całej drużynie. Jeśli zdrowie dopisze, to wszystko będzie w porządku.
Pełna treść wywiadu na JasNecie - czytaj więcej [link]