Zgodnie z zapowiedzią poczynioną w minionym tygodniu zapraszamy do kolejnego, drugiego odcinka "Wyprawy do przeszłości" z książką "65 lat hokeja na lodzie w Jastrzębiu-Zdroju". Dziś publikujemy część wywiadu z panem Janem Posłusznym, który wraz ze Stanisławem Ogazą i Florianem Gomolą założył blisko siedem dekad temu nasz pierwszy klub hokejowy, LZS Jastrzębianka. - Herbata po meczu była rarytasem - wspomina tamte niełatwe czasy urodzony w 1936 roku pan Jan Posłuszny.
- Jak to się wszystko zaczęło?
Jan Posłuszny - W zasadzie trochę samoistnie. Jako młodzi chłopcy lubiliśmy jeździć na łyżwach po zmrożonym śniegu na ul. 1 Maja. Potem korzystaliśmy z zamarzniętego basenu, gdy już udało się przekonać administrację obiektu, aby nie wypuszczali wody na zimę. Z czasem przychodziło tam coraz więcej kolegów. Tam też mieliśmy okazję podziwiać wyczyny Stanisława Ogazy, który dysponował pięknymi łyżwami z Węgier. Ogaza był świetnie zbudowanym, wysportowanym mężczyzną. Nie pił i nie palił. Nie tylko genialnie jeździł na łyżwach, ale też wspaniale pływał i skakał do wody. Znał się również na szermierce. Ogaza dostrzegł, że wokół basenu gromadzi się zimą coraz więcej młodzieży. Postanowił więc stworzyć z nas drużynę hokejową.
- I trafił na podatny grunt. Hokejową pasją zaraził się pan podobno w Cieszynie.
- Tak, w tym czasie wraz z Jerzym Paczyńskim uczęszczaliśmy do technikum w Cieszynie, gdzie dojeżdżaliśmy pociągiem. Trenowałem tam kolarstwo w miejscowej Stali, ale zapisałem się też do Ogniwa Cieszyn, czyli późniejszego Piasta, który był wtedy wicemistrzem Polski. Nie miałem wprawdzie okazji zagrać w jego drużynach młodzieżowych, ale pomyślałem, że i w Jastrzębiu-Zdroju mógłby powstać klub hokejowy. Porozmawiałem o tym z Janem Maciejewskim, który był najbardziej znanym pasjonatem sportu w naszej miejscowości. Niestety, Maciejewski uważał, że hokej to bardzo drogi sport, do którego potrzeba wielu zawodników. Zalecał, abyśmy dali sobie spokój. Na szczęście Stanisław Ogaza był innego zdania. Wprawdzie w 1955 roku odszedłem z klubu w wyniku różnicy zdań z Ogazą, ale doceniam jego zasługi dla jastrzębskiego hokeja. Kiedyś zaproponowałem nawet, aby nazwać jastrzębskie lodowisko jego imieniem.
- Pamięta pan pierwszy mecz hokeja w Jastrzębiu-Zdroju?
- Niestety nie jestem w stanie sobie przypomnieć, z kim i kiedy graliśmy po raz pierwszy. W mojej pamięci utkwiły dopiero późniejsze mecze ligowe, na przykład wyjazdowe starcie z Silesią Rybnik na zamarzniętym basenie w Paruszowcu, zakończone wynikiem 3:10. Graliśmy wtedy przy 28 stopniach mrozu! Nasz bramkarz Jan Pisarski miał na nogach letnie skórzane buty piłkarskie, do których przytwierdzone były łyżwy...
- Mówiono, że nasi bramkarze grali w butach nadzianych gwoździami, żeby się nie ślizgać.
- Słyszałem o tym, ale to kompletna bzdura, jakoby Pisarski lub jakikolwiek inny nasz bramkarz grał w takim obuwiu. Taki fakt nigdy nie miał miejsca! Zdecydowanie lepiej pamiętam natomiast nasze starania o sprzęt. Na przykład bramki przygotowywaliśmy wraz z Florianem Gomolą w... wigilię. Ogaza dał nam wcześniej rury, które nasz kolega Emil Błatoń pospawał w odpowiedni sposób. Zabraliśmy je do piekarni Gomoli, czynnej zresztą do dziś, gdzie przed wieczerzą wigilijną malowaliśmy nasze bramki farbą antykorozyjną. Gdy kilka godzin później spotkałem Floriana na pasterce, miał całe włosy od tej farby. Przypominam sobie także, iż graliśmy w zielonobiałych trykotach i wojskowych spodniach, które wraz z Jerzym Paczyńskim przywieźliśmy z Kaczyc. Z kolei za oświetlenie na basenie początkowo służyła nam jedna lampa 500-watowa, którą wieszaliśmy w miejscu trampoliny. Potem w celu zawieszenia lamp postawiliśmy drewniane słupy z powalonych przez wicher drzew. Wszystko organizowaliśmy własnymi siłami.
- Skoro wspomina pan o sprzęcie, to nie możemy nie porozmawiać o słynnych kijach hokejowych Franciszka Peterka.
- Kijami Peterka zagrała nawet reprezentacja Polski podczas mistrzostw świata w Niemczech Zachodnich! Zaczęło się tak, że załatwiłem u człowieka nazwiskiem Gmyterko w Centrali Zaopatrzenia Górnictwa w Katowicach talon na dwa metry sześcienne drewna: jeden z jesionu na trzonki, a drugi z buku na łopatki. Z tymi talonami należało jechać do Kobióra i dokonać zakupu. Udałem się do zakładu stolarskiego Franciszka Peterka i poprosiłem go, aby kupił to drewno dla naszego LZS-u.
- Dlaczego skierował się pan właśnie do Peterka?
- Tylko on miał odpowiedni sprzęt, aby przywieźć to drewno i następnie odpowiednio je wykorzystać. Jakiś czas później przywiozłem mu czeski kij z Cieszyna, a następnie szwedzki z Torkatu, gdzie pewnego razu trenowaliśmy kiedyś wraz z Ogazą i Gomolą o... pierwszej w nocy. Oba te kije były stworzone z kilku warstw różnego drewna, co bardzo zaciekawiło Peterka. Zaczął eksperymentować i stworzył jedne z najlepszych kijów w Polsce. Doradziliśmy mu, aby naklejał na nie karteczkę ze swoim nazwiskiem i adresem. W efekcie potem zaopatrywało się u niego wiele klubów. Franciszek Peterek był wielkim przyjacielem LZS Jastrzębianka. Raz zawdzięczaliśmy mu nawet, że nas nie pobito.
- To znaczy?
- Nie pamiętam już, gdzie wtedy graliśmy i co było powodem konfliktu z miejscowym zespołem, ale, mówiąc wprost, chciano nas zlinczować. Peterek był wtedy naszym kierowcą. Trwało jeszcze spotkanie, ale większość drużyny siedziała już w starej sanitarce z czasów wojny, którą przyjechaliśmy na mecz. Powiedzieliśmy bowiem Peterkowi, że ma zapuścić silnik, bo zaraz po ostatnim gwizdku sędziego nasza ostatnia piątka pędem prosto z tafli ruszy do samochodu. I rzeczywiście, kiedy tylko zawody dobiegły końca, nasi pozostali jeszcze na lodowisku zawodnicy pobiegli w łyżwach do auta. Peterek zdołał uciec gospodarzom, którzy zdołali jedynie wybić szyby w sanitarce.
- Jak pan wspomina kolegów z drużyny z tamtych lat?
- Za moich czasów, obok wspomnianych już Stanisława Ogazy, Floriana Gomoli, Jerzego Paczyńskiego i Jana Pisarskiego, grali także: Bolesław Cofalik z Jastrzębia Górnego, Herbert Pawliczek, Alfred Skrobol i Henryk Tesarczyk, który był znakomitym bramkarzem i... trębaczem. Chodził bowiem do szkoły muzycznej. Pamiętam, że rodzice nie pozwalali mu grać, ponieważ obawiali się, że dostanie krążkiem w usta. Potem z Wodzisławia doszli także m.in. Henryk Kożuch i Józef Spyra. Byli starsi od nas, więc prezentowali wyższy poziom sportowy. Pamiętam też Mariana Banota i Wilhelma Bożka, którzy dołączyli w późniejszym czasie. Mieliśmy również bardzo oddanych kibiców, który służyli nam pomocą. Spośród nich przypominam sobie Alfreda Worynę, Pawła Burkata czy Hieronima Musioła, który pełnił m.in. funkcję sędziego bramkowego. Nie mogę także nie wspomnieć o Eryku Mazurze, z którym graliśmy, a do niedawna wspólnie oglądaliśmy mecze JKH GKS Jastrzębie.
- Czy i dziś chodzi pan na mecze?
- Niestety nie, zdrowie mi nie pozwala, choć kiedyś uczęszczałem nawet na mecze naszych dziewcząt i przynosiłem im cukierki. Kiedy tak oglądałem te spotkania z udziałem pań, to doszedłem do wniosku, że nasz poziom gry był zbliżony właśnie do tego, co prezentowały te dziewczęta. Byliśmy stuprocentowymi amatorami, dla których herbata w czasie meczu była rarytasem. Wspominałem już o treningu na Torkacie, co oczywiście poważnie brzmi, tymczasem my mieliśmy wtedy we trójkę do dyspozycji jedną parę porządnych łyżew. Po prostu lubiliśmy sport i robiliśmy to dla uciechy. To były niełatwe czasy, ale wspominam je z wielkim sentymentem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Pełną treść wywiadu z Janem Posłusznym oraz więcej szczegółów z dziejów LZS Jastrzębianka możesz poznać za sprawą lektury wydanej w 2018 roku przed nasz klub książki "65 lat hokeja na lodzie w Jastrzębiu-Zdroju".
W kolejnym odcinku poznacie początki Górnika Jastrzębie (i Górnika Jas-Mos), który od 1970 roku grał pod nazwą GKS Jastrzębie. Przekonacie się, jak ogromną rolę w powstaniu tego klubu w rodzącym się Jastrzębiu-Zdroju mieli działacze hokejowi!