W trzecim spotkaniu przeciw Podhalu Nowy Targ Kamil Wróbel rozegrał swój ekstraligowy mecz nr 200 w barwach JKH GKS Jastrzębie. Rodowity jastrzębianin, syn Zbigniewa i wnuk Eugeniusza, którzy także bronili jastrzębskich barw, to jeden z mocniejszych punktów naszej ekipy. Dodajmy, że do momentu naszej rozmowy Kamil nie wiedział o jubileuszu...
Cztery zwycięstwa w czterech meczach przeciw Podhalu wyglądają okazale, jednak doskonale wiemy, że to nie były łatwe boje.
Kamil Wróbel - Oczywiście. Wszystkie spotkania z "Szarotkami" były bardzo wyrównane i w zasadzie w każdym decydowała jedna bramka. Na pewno na tafli było sporo walki do samego końca. Na szczęście jako zespół dysponujemy doświadczonymi zawodnikami, którzy potrafią w odpowiednim momencie wykorzystać dogodną sytuację do rozstrzygnięcia meczu. Najważniejsze jest jednak to, że jako drużyna byliśmy w tym ćwierćfinale kolektywem.
Czyli, krótko mówiąc, nie było tak "łatwo", jak sugeruje wynik.
Pełna zgoda. Wszystkie drużyny, które znalazły się w play-offach, prezentują wysoki poziom. Na tym etapie sezonu nie ma już łatwych meczów. Każdy chce wygrać.
W wielu rozmowach pojawia się opinia, że najtrudniejszy był trzeci mecz, czyli ten z dogrywką.
Każdy był ciężki. Jeśli jednak rzeczywiście musiałbym wskazać pod tym względem tylko jedno spotkanie, to wybrałbym trzecie. Musieliśmy przecież przełamać rywala, aby wyjść na 3:0. Gdy udało nam się zwyciężyć, to "psychologicznie" wszystko znalazło się po naszej stronie. Od tego momentu to nowotarżanie mieli problem, ponieważ musieli wyjść z rezultatu 0:3, a to nigdy nie jest łatwe.
Ten trzeci mecz był twoim dwusetnym ekstraligowym występem w JKH GKS Jastrzębie. Zdobyłeś dla nas już 39 goli i dopisałeś 45 asyst. Wiedziałeś o jubileuszu?
Nie miałem tej świadomości. Bardzo się cieszę, że uczciliśmy tę moją okrągłą liczbę meczów cennym zwycięstwem. Mamy świetną drużynę, w której panuje super atmosfera. W klubie wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Cóż, jestem szczęśliwy, że rozegrałem już dwieście spotkań dla JKH GKS, zaliczając wspomnianą liczbę bramek i asyst. Mam ogromną nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej.
A czy pamiętasz swój pierwszy mecz w JKH GKS Jastrzębie?
Niestety, nie jestem w stanie przypomnieć sobie, przeciw komu debiutowałem. Wiem jednak, że na pewno wiązało się to z ogromnym stresem (śmiech).
Trener Robert Kalaber lubi wstawiać cię zarówno do drugiej, jak i czwartej piątki. Z czego to wynika? Być może z twojej wszechstronności?
Być może, trudno mi to ocenić. Ja chcę tylko wykonywać swoje zadania najlepiej, jak się da. Na pewno bardzo dobrze współpracowało mi się z Markiem Hovorką i Zackiem Phillipsem, ponieważ zdobyłem wówczas sporo punktów. Niemniej, nieważne, w której piątce przyjdzie mi zagrać. Moim celem jest zwycięstwo drużyny.
Na koniec nie mogę nie zapytać cię o dziadka Eugeniusza i tatę Zbigniewa. To bardzo sympatyczny ewenement, iż jastrzębskie barwy reprezentuje już trzecie pokolenie rodziny Wróblów.
No cóż, w sumie nie miałem wielkiego wyboru i musiałem zostać hokeistą (śmiech). Na dodatek moi wujkowie też grali w hokeja, reprezentując Polskę na Igrzyskach Olimpijskich. Gdy byłem dzieckiem, trenowałem także piłkę nożną, ale ostatecznie postawiłem na hokej. Nie ukrywam, że ta dyscyplina bardziej mi odpowiadała.
W tajniki hokeja wprowadzał cię zapewne ojciec.
Tak, to tata uczył mnie pierwszych kroków. Nie miałem niestety okazji oglądać dziadka w roli trenerskiej, już nie mówiąc o zawodniczej. Więcej wiem na ten temat z opowieści taty. Mogę jedynie powtórzyć, iż w takiej rodzinie musiałem zostać hokeistą.
Od redakcji: W przypadku wykorzystania niniejszego wywiadu w materiałach prasowych prosimy o wskazanie źródła materiału - www.jkh.pl.