Mateusz Bryk jest jednym z głównych aktorów derbowych bojów z GKS Katowice. W drugim z półfinałów wychowanek JKH GKS Jastrzębie został wybrany najlepszym zawodnikiem meczu, a w pierwszym... zaliczył swój ekstraligowy mecz nr 400 w jastrzębskich barwach! O okazałym jubileuszu Bryk dowiedział się w trakcie naszej pomeczowej rozmowy w piątek.
Na początek gratulacje za drugie zwycięstwo z GKS Katowice. Ten piątkowy mecz był chyba nieco spokojniejszy od czwartkowego?
Mateusz Bryk - Myślę, że było nieco spokojniej dzięki temu, że wróciliśmy do rytmu meczowego. W czwartek spodziewaliśmy się, iż może nam brakować takiego swoistego spokoju z krążkiem. Mieliśmy przerwę w spotkaniach o stawkę po ćwierćfinale, a tempo treningowe i gra między sobą to jednak nie jest to samo, co mecz. To zresztą było widać w pierwszym pojedynku z Katowicami. Może nie tyle gubiliśmy się, co zwyczajnie trochę za szybko oddawaliśmy krążek i niedokładnie podawaliśmy. W drugim starciu poprawiliśmy te elementy, co przyniosło nam fajny efekt. Sądzę, że w większej części kontrolowaliśmy te zawody. Natomiast w końcówce rywale rzucili wszystkie siły do walki, ale chyba udało nam się w miarę spokojnie rozbić ich ataki.
Zostałeś wybrany zawodnikiem drugiego spotkania, jednak - co oczywiste - cała nasza drużyna zasłużyła na pochwałę. Niemniej, podobnie jak w czwartek zdarzyła się nam nerwówka na własne życzenie...
W pierwszym spotkaniu rzeczywiście zupełnie niepotrzebnie wypuściliśmy prowadzenie z rąk. To nie powinno było się wydarzyć. Natomiast w piątek pojawiła się dosłownie chwila nieuwagi. Byliśmy naprawdę dobrze skoncentrowani przez całą trzecią tercję, a tymczasem pod sam koniec po nieco kuriozalnym strzale Bartosza Fraszki krążek wpadł do naszej bramki. Cóż, zdarzają się takie błędy dekoncentracji, czy to u nas w obronie, czy też Patrika w bramce. Myślę jednak, że po tym golu goście nie stworzyli sobie już poważniejszej okazji do wyrównania. Cieszę się, iż mecz skończył się po naszej myśli i nie trzeba było znów szarpać się w dogrywce.
Dwa zwycięstwa u siebie to wręcz wymarzona sytuacja przed wyjazdem do Katowic.
Zdecydowanie tak! To było bardzo ważne, aby wygrać te dwa spotkania na Jastorze. A co będzie teraz? Zobaczymy. Bez wątpienia chcemy zrobić wszystko, żeby w Katowicach "urwać" jakiś mecz. Na pewno kluczowy dla całej serii może okazać się pierwszy z pojedynków na wyjeździe. Oczywiście każda ewentualna wygrana na lodowisku rywala będzie niezmiernie istotna. Niemniej, mimo korzystnych wyników u siebie nie możemy w żadnym wypadku podejść do tych wyjazdów rozluźnieni czy mniej skoncentrowani. Nie możemy też popadać w hurraoptymizm. Musimy robić swoje i iść do przodu.
Czy GKS Katowice czymś was zaskoczył w meczach u siebie, czy też grali to, czego się spodziewaliście?
Wydaje mi się, że rywale nas nie zaskoczyli. Uważam, że oba spotkania mieliśmy w dużej mierze pod kontrolą. A że przeciwnicy mieli też momenty przewagi? Cóż, to jest hokej - gra błędów.
Czy prowadzisz statystykę liczby swoich meczów w ekstralidze?
Oj nie, to byłoby ciężkie. Straciłbym rachubę (śmiech).
A zatem miło mi poinformować, że w czwartek zaliczyłeś swój mecz nr 400 w barwach JKH GKS Jastrzębie na najwyższym poziomie ligowym w naszym kraju.
Naprawdę? Tego nie przewidziałem! Sądziłem, że tych meczów jest mniej. Cóż, super sprawa. To na pewno dodatkowa mobilizacja do dalszej walki.
Na koniec - tuż po ostatniej syrenie udzieliłeś wywiadu dla transmitującego rozgrywki play-off PolskiHokej.tv. Wręcz "dymiło" ci się z głowy.
To prawda (śmiech). Teraz, kiedy nie mam włosów, to "dymi" tym bardziej. To jednak tylko pokazuje, ile sił zostawiamy na tafli i jak wiele kosztuje nas zwycięstwo. Chcemy przecież, aby kibice byli zadowoleni, że wygrywamy!
Od redakcji: W przypadku wykorzystania niniejszego wywiadu w materiałach prasowych prosimy o wskazanie źródła materiału - www.jkh.pl.