Za nami dwie pełne rundy ekstraligowych zmagań, które niestety nie przyniosły nam awansu do finałów Pucharu Polski. Niemniej - minione dwa miesiące obfitowały w pozytywne emocje związane z naszym zespołem, żeby wspomnieć tu start w Champions Hockey League oraz zdobycie Superpucharu Polski. O kulisach ostatnich tygodni w JKH GKS Jastrzębie porozmawialiśmy z trenerem Robertem Kalaberem, który właśnie rozpoczyna zgrupowanie reprezentacji Polski. Zapraszamy do lektury!
- Nie od dziś wiadomo, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Trzy tygodnie temu po Superpucharze Polski był pan zwycięzcą, a Tom Coolen - pokonanym. Nie minął nawet miesiąc i nie da się bez uśmiechu pożałowania nie poczytać komentarzy dotyczących braku awansu JKH GKS Jastrzębie do finałów Pucharu Polski.
Robert Kalaber - To akurat nie jest dla mnie problemem, ponieważ komentarzy... nie czytam. Mnie interesuje tylko i wyłącznie moja drużyna. Wspólnie sięgnęliśmy po Superpuchar Polski, natomiast do finałów Pucharu Polski nie udało nam się awansować. Nie osiągnęliśmy zatem celu zakładanego na tę część ligowego sezonu. Jednak taki jest urok sportu. Nie da się wygrać wszystkiego. Ekstraliga jest nadzwyczaj wyrównana, a w walce o kwalifikację do turnieju w Bytomiu liczyło się sześć zespołów. Powodów, za sprawą których nie znaleźliśmy się w czwórce, jest kilka. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Żałujemy, ale musimy pracować dalej. Przed nami następne mecze i kolejne cele do zdobycia.
- No właśnie, czy jako kibice JKH GKS Jastrzębie powinniśmy bardzo przejmować się brakiem awansu do turnieju o Puchar Polski? Przecież każdy wie, jak wyglądał nasz październikowy terminarz. Mamy za sobą start w Lidze Mistrzów, a ponadto w kluczowym momencie zabrakło panu trzech czołowych obrońców.
- Odpowiem na to pytanie dwojako, najpierw skupiając się na naszym zespole, a następnie ujmując ten problem bardziej ogólnie. Na pewno nie pomógł nam turniej kwalifikacyjny do Igrzysk Olimpijskich. Wiązały się z nim dwa zgrupowania, w których wzięli udział najlepsi polscy gracze JKH GKS Jastrzębie. W Bratysławie wystąpiło na lodzie pięciu naszych hokeistów. Następnie wróciliśmy do Polski i od razu czekały na nas cztery mecze w Lidze Mistrzów. Potem trzeba było walczyć o ligowe punkty i Superpuchar Polski. Przez dwa miesiące chłopcy nie mieli dnia wolnego od hokeja. To są normalni ludzie, a nie automaty, które można zaprogramować. Mają swoje siły i określoną psychiczną wytrzymałość. Pracowaliśmy nad regeneracją organizmów i akurat w kwestiach fizycznych dawaliśmy sobie radę. Niewiele jednak dało się zrobić "z głowami". Meczów o stawkę było po prostu za dużo. Zawodnicy nie mieli już skąd "czerpać emocji".
- Czyli nie jest tak, że zawiodło przygotowanie fizyczne?
- Nie. Proszę sobie wyobrazić taki kołowrotek przez dwa miesiące. Po meczu idzie pan do domu, ale nie ma czasu dla rodziny, bo musi iść spać i z rana znów biegnie na lodowisko. Rozjazd, analiza wideo, mecz. Kolacja, spanie, lodowisko, analiza wideo, mecz. I tak bez jednego dnia odpoczynku od hokeja. Chłopcy po prostu nie mieli przez ten czas momentu na normalne, rodzinne życie. Powtórzę, że to są normalni ludzie, a nie maszyny. Zabrakło nam czasu na "poukładanie głów". Tymczasem żaden z naszych rywali ani myślał nam odpuszczać. Wręcz przeciwnie - każdy chciał jak najlepiej zaprezentować się na tle mistrza Polski. To jest oczywiście bardzo zdrowa rywalizacja i niezmiernie cieszy mnie taka mobilizacja, ponieważ jest ona "solą sportu". Ostatecznie zabrakło nam tego jednego punktu do awansu, co nas rzecz jasna martwi. Nie będziemy jednak tragizować. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Jednak podsumowując pół-żartem - gdybyśmy wygrali Puchar Polski po raz kolejny, to chyba wszyscy mieliby już nas powyżej uszu (śmiech).
- Zapewne wielu kibiców zdziwi się deklaracją, że mimo wszystko nie chodziło o zmęczenie fizyczne, a bardziej o kwestie mentalne. Tymczasem faktem jest, iż ostatnio "siadaliśmy" w trzecich tercjach. Wnioski nasuwały się same...
- To nie działa w ten sposób. Każdy nasz problem jest elementem większej całości. Gdy na początku sezonu wygrywaliśmy, a ja nie wyrażałem pełnego zadowolenia ze stylu zwycięstwa, zawodnicy byli zdziwieni. Chodziło tu m.in. o mecze z Ciarko STS Sanok i Frisk Asker, gdzie prowadziliśmy wysoko, a potem "podawaliśmy rywalom tlen". Niestety, niektórzy nasi obcokrajowcy zaczynali w momentach wysokiego prowadzenia poszukiwać indywidualnych rozwiązań i to kończyło się stratami bramek. Wówczas chłopcy nie rozumieli, dlaczego mimo zwycięstw narzekam. Teraz jednak już wiedzą, o co mi chodziło. Koncentrację należy zachować do ostatniej syreny. Nie da się wygrać meczu, jeśli utrzymuje się ją tylko przez jedną tercję. Tu jednak znów wracamy do kwestii mentalnych. Każdy kolejny mecz wiązał się z określoną presją. Nie da się tak żyć przez dwa miesiące bez dnia przerwy.
- A może po prostu tych meczów znów było za dużo? PZHL dołożył piątą rundę i znów musimy gonić terminarz.
- Fakt, że spotkań jest sporo, ale... obecnie tylko dla nas, ponieważ graliśmy w Lidze Mistrzów. Myślę, że pięć rund nie jest problemem. W mojej opinii brakuje nam jednej dobrej drużyny w ekstralidze, aby kolejki były pełne. Efektem nieparzystej ilości ekip jest właśnie rozegranie piątej rundy. Powtórzę, że zmęczenie nadmierną liczbą spotkań dotyczyło głównie nas z uwagi na europejskie puchary. Inni nie mieli tego problemu.
- Dlaczego zatem akurat trzecie tercje nam nie wychodziły?
- Obecnie był to problem ostatnich części meczu, ale proszę zwrócić uwagę, że wcześniej zdarzały nam się spotkania, w których nie wychodziły nam pierwsze lub drugie partie. W pojedynkach z Unią Oświęcim, Sanokiem, Cracovią czy Katowicami traciliśmy seriami po trzy gole w trakcie jednej tercji i nie zawsze była to trzecia odsłona. Problem zatem był nieco szerszy. Odnosząc się do wtorkowego, decydującego meczu w Krakowie trzeba zauważyć, że po drugiej części mało kto wierzył, iż "Pasy" zdołają jeszcze wrócić do gry. Tymczasem najpierw zostawiliśmy za dużo miejsca Damianowi Kapicy, a następnie straciliśmy gola po strzale z niebieskiej. Ostatni gol był już efektem walki o wyrównanie, a zatem to nieco inna kategoria straty. Dodam, że sprawa słabszych trzecich tercji to między innymi efekt sytuacji, w której z pięciu najlepszych obrońców w końcówce października wypadło nam trzech...
- Bo do kontuzjowanych Mateusza Bryka i Marisa Jassa doszedł jeszcze z powodów osobistych potrafiący grać ofensywnie Eriks Sevcenko.
- Faktem jest, że staraliśmy się uzupełnić ten brak, ale siłą rzeczy zastępcy trzech tak ważnych ogniw w zespole nie są w stanie z dnia na dzień stać się liderami drużyny w defensywie. Chłopcy starali się brać na siebie zadania kolegów, ale doświadczenia nie nadrobi się w tydzień. To oczywiście był dla nas poważny problem, ale nie chciałbym na ten aspekt "zrzucać odpowiedzialności" za brak awansu do Pucharu Polski. Przecież w innych zespołach też zdarzają się kontuzje, którą są niezbywalną częścią hokeja. Dodam jedynie, że w przypadku Mateusza Bryka uraz wynikał nie z kontaktu z rywalem, ale przeciążenia kolana. Mateusz bardzo dobrze zagrał w Bratysławie i nie oszczędzał się w Lidze Mistrzów oraz w rozgrywkach ligowych. On też nie jest maszyną.
- Wspomniał pan, że kontuzje w drużynie trapiły nie tylko nasz sztab szkoleniowy. Skoro już mówimy o innych, to może kibice powinni też zwrócić uwagę, że spośród uczestników CHL nie tylko JKH GKS Jastrzębie nie jest liderem tabeli krajowych rozgrywek.
- Jeśli ktoś śledzi rozgrywki ligowe w Europie, to ma zapewne tego świadomość. Nasi przeciwnicy z fazy grupowej nie zajmują wyższej lokaty niż czwarta. Dotyczy to zarówno ekip z ICEHL, jak i Frisk Asker. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja z duńskim Rungsted czy KAC Klagenfurt, które są na ósmych miejscach. Nie chcę już nawet wspominać o Sparcie Praga, a przecież Czesi po meczu z Bremerhaven przegrali w lidze osiem razy z rzędu! Oczywiście nie jest tak, że udział w europejskich pucharach z automatu oznacza słabszą grę na krajowym podwórku, jednak warto dostrzec, że ten "podatek od Ligi Mistrzów" dotyczy wielu zespołów. Nie tylko nas.
- Nie wspominaliśmy jeszcze o kwestiach sędziowskich. Po spotkaniu w Sanoku nie ukrywał pan gorzkich słów, w związku z czym w komentarzach (których pan nie czyta) od razu pojawiły się opinie, że "Jastrzębie obwinia arbitrów" o swoje porażki.
- Bądźmy poważni. Nikt z nas nie powiedział przecież, że "przez sędziów nie awansowaliśmy do Pucharu Polski". Natomiast na postawę arbitrów w Sanoku narzekali wszyscy. Kibice gospodarzy wychodzili z lodowiska szczęśliwi z wygranej, ale pracę rozjemców oceniali bardzo negatywnie. Kolega Marek Ziętara też wyrażał krytykę. Moje słowa po tym świetnym, emocjonującym widowisku dotyczyły nie tego, że przegraliśmy "przez sędziów". Problem leżał gdzie indziej - w braku konsekwencji. W trzeciej tercji karano przewinienia, których nie gwizdano w pierwszej. Jak mam mówić zawodnikom, co mają robić, jeśli ta sama czynność powoduje różne rezultaty? Chciałbym zauważyć, że w Lidze Mistrzów kary podyktowane przeciw nam można było liczyć na palcach jednej ręki, a w polskiej ekstralidze jesteśmy najbardziej karanym zespołem. W PHL w 90% przypadków trzeba upaść na lód, żeby sędzia zareagował. A ja nie mam zamiaru uczyć moich zawodników takiego "pływania". Dlatego bardzo cieszy mnie to, że niebawem z inicjatywy prezesa Minkiny dojdzie do spotkana ze środowiskiem sędziowskim.
- Liczy pan na pozytywne rezultaty tego zebrania?
- Chciałbym, aby takowe były, jednak obawiam się, iż sędziowie nie będą chcieli zrozumieć naszych argumentów. Proszę mi wierzyć, że ja zdaję sobie sprawę, iż arbitrzy są tacy, jak zawodnicy i trenerzy - jedni lepsi, drudzy słabsi. Jestem jednak przekonany, że znają się na swojej robocie, ponieważ w przypadku meczów transmitowanych w telewizji nie popełniają tak wielkich błędów. Wiem, że sędziowie narzekają na brak szkoleń i myślę, że w tej kwestii należy coś zrobić, aby wyjść z tego "zaklętego kręgu". Sędzia jest główną postacią rozgrywek ligowych i to on tworzy poziom całej ligi. Można zatrudnić najlepszych trenerów i zawodników, ale wszystko to będzie nieważne, jeśli arbitrzy nie będą utrzymywali wysokiego poziomu.
- Na koniec wróćmy jeszcze do naszej szatni. Zwykle w okolicach listopada weryfikowaliście stan kadry. Czy niebawem możemy spodziewać się jakichś personalnych decyzji?
- W tej rozmowie wyliczyliśmy wszystkie przyczyny braku awansu JKH GKS Jastrzębie do finałów Pucharu Polski. Mamy już za sobą spotkanie z zarządem klubu, w trakcie którego na spokojnie przeanalizowaliśmy sytuację. Nie jest wielką tajemnicą, że prezesi nie są zadowoleni. Ich celem jest pozyskiwanie przychylności sponsorów, którym zależy na naszym sukcesie. Pewne rozwiązania już się nasuwają, jednakże postanowiliśmy dać sobie jeszcze miesiąc czasu. 5 grudnia zakończy się trzecia runda fazy zasadniczej i wówczas zapadną określone decyzje. Wtedy też będziemy wiedzieć, na ile "zamieszała" nam Liga Mistrzów. Martwi mnie postawa nie tych zawodników, których pozyskaliśmy latem, co kilku chłopaków z mistrzowskiego składu z poprzednich rozgrywek. Wystarczy spojrzeć na Martina Kasperlika, który stara się jak może, ale gołym okiem widzimy, że obecnie nie jest to ten "Kaspi", co kiedyś. Dodam, że nie mamy zamiaru czynić gwałtownych i nerwowych ruchów. Każda decyzja będzie efektem długiego namysłu.
- Teraz celem musi być wobec tego jak najwyższa pozycja przed fazą play-off. Rozumiem, że to jest obecnie główny cel?
- Tak. Mamy teraz więcej czasu na solidne przygotowanie się do walki o medale. Będziemy kroczyć od meczu do meczu, a celem zawsze będzie zwycięstwo. Chcemy przystąpić do tej rywalizacji z możliwie najwyższej lokaty.
Od redakcji: W przypadku wykorzystania niniejszego wywiadu w materiałach prasowych prosimy o wskazanie źródła materiału - www.jkh.pl.