Kilka dni świątecznego oddechu od rozgrywek ligowych oraz przymusowa przerwa w niedzielę sprzyjały zebraniu myśli i wyciągnięciu wniosków. Przed JKH GKS Jastrzębie finisz fazy zasadniczej, na który trener Robert Kalaber ma już swój plan działania. Z naszym szkoleniowcem porozmawialiśmy także o sprawach kadrowych oraz o reprezentacji Polski. Zapraszamy do lektury!
- Zacznijmy od tematów świątecznych. Ostatnie Boże Narodzenie było nieco inne od poprzednich, bowiem nie miał pan "z tyłu głowy" konieczności myślenia o Pucharze Polski. Jakie życzenia usłyszał pan od rodziny?
Robert Kalaber - Zdrowia, szczęścia i sukcesów. Nie było jednak tak, że święta minęły nam na lenistwie. Już 26 grudnia byliśmy na lodzie, a zatem w zasadzie spędziliśmy z rodzinami zaledwie jeden dzień więcej. Nie ukrywam jednak, iż żałuję naszej absencji w finałach Pucharu Polski. Niestety, tak wyszło. Musieliśmy to jakoś przeżyć.
- A jaki prezent znalazł pan pod choinką?
- Klasykę (śmiech).
- Rozumiem. Przejdźmy do hokeja. W listopadzie nie dało się nie zauważyć komentarzy odnośnie kryzysu w szeregach mistrzów Polski. Oznaką tej sytuacji były m.in. wysokie domowe porażki z GKS Katowice i Unią Oświęcim. Teraz jesteśmy po czterech zwycięstwach z rzędu, również z wymienionymi przed chwilą rywalami. Kryzys został zatem zażegnany?
- Nie będę owijał w bawełnę - mówienie o kryzysie akurat w tym aspekcie budzi moją głęboką irytację. Zmagaliśmy się z kontuzjami trzech czołowych obrońców, a ponadto pożegnaliśmy się z dwoma napastnikami, czyli Samuelem Mlynaroviciem i Rusłanem Baszyrowem. Oznacza to, że w tamtym momencie sezonu zabrakło nam pięciu zawodników, którzy dwa miesiące wcześniej grali z Lidze Mistrzów. To oczywiste, że bez pięciu graczy jakość drużyny musi wyglądać inaczej. Myślę, że nawet dysponujące znacznie wyższym budżetem kluby miałyby problem w takich okolicznościach. Wszak gdy tylko Mateusz Bryk i Siarhej Bahalejsza wrócili do gry, nasza linia defensywna prezentowała się znacznie solidniej.
- Na kontuzje obrońców nie mieliśmy wpływu, natomiast rezygnacja z Mlynarovicia i Baszyrowa była decyzją klubu.
- Tak. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że przez krótki okres może z tego wynikać pewien problem dla drużyny. Obaj nie spełnili jednak w pełni naszych oczekiwań i dlatego doszło do rozwiązania kontraktów. Gdybyśmy awansowali do finałów Pucharu Polski, wówczas zapewne sytuacja byłaby inna, ponieważ na drugą połowę grudnia wyznaczylibyśmy sobie inne cele. Niemniej, nawet w tej sytuacji pojawiły się pozytywne elementy.
- Jakie?
- Po pierwsze - mieliśmy więcej czasu na przygotowanie się do decydującej części sezonu. Mogliśmy spokojnie pracować nad poprawą tych aspektów, które tego wymagały. Ponadto za sprawą absencji pięciu zawodników więcej czasu na lodzie spędzili ci chłopcy, którzy zwykle grają nieco mniej. W ataku mógł zaprezentować się chociażby Patryk Pelaczyk, zaś w obronie dłużej pograli Jauhenij Kamienieu czy Jakub Gimiński. Gdybyśmy dysponowali pełnym składem, zapewne spędziliby oni mniej minut na tafli. To doświadczenie przyda im się na play-offy.
- A zatem o kryzysie nie może być mowy. Niezależnie jednak od tego, zwycięstwo w Oświęcimiu zostało odebrane jako sygnał, że mistrz wraca do gry o tytuł.
- Z tym podejściem także trudno mi się zgodzić. Cały czas jesteśmy w tej grze i wszyscy muszą się z nami liczyć. Wiem jednak, że na mistrza kraju patrzy się nieco inaczej, niż na inne drużyny. Wymagania są większe i my musimy mierzyć się z nimi na co dzień.
- Mimo to nie dziwi chyba pana fakt, że kibice JKH GKS Jastrzębie nabrali optymizmu po pokonaniu lidera, który wygrywał wcześniej mecz za meczem?
- Życie nauczyło mnie, że nic nie trwa wiecznie. Sezon jest długi i trudny. Każdy zespół ma swoje lepsze i gorsze momenty. Najważniejsze to zachować jak najlepszą formę na finisz sezonu. Mieliśmy swój moment chwały, gdy zdobyliśmy Superpuchar Polski. Wywalczenie tego trofeum sprawiło, że mogliśmy grać nieco spokojniej. Potem nie udało nam się wprawdzie awansować do finałów Pucharu Polski, ale - mimo sporego żalu - nie siejemy paniki, tylko ciężko pracujemy, aby być w pełni przygotowanym na play-offy. Martwi mnie jedynie kolejna fala epidemii koronawirusa, która może przeszkodzić nam w dokończeniu sezonu. Miejmy jednak nadzieję, że uda nam się wyłonić medalistów.
- Przed nami piąta runda ekstraligowych zmagań. Ten długi, a zarazem ostry finisz to wymagająca i decydująca część rozgrywek. Czy JKH GKS Jastrzębie jest gotów do walki o jak najwyższą lokatę przed fazą play-off? W poprzednich latach w styczniu zdarzały się nam potknięcia, przy czym wówczas mieliśmy za sobą trudne boje o Puchar Polski.
- Wciąż powtarzam, że zawodnicy to normalni ludzie, a nie automaty. Każdy zespół ma w sezonie kilka momentów, które można określić jako "wierzchołki formy", szykowane na walkę o trofea. Nie ma możliwości, aby ktoś utrzymywał najwyższą dyspozycję od września do kwietnia. Zawodnikom zdarzają się urazy czy kontuzje. Pojawia się zmęczenie, co jest normalne w sporcie. Ważne są także sprawy mentalne. W poprzednich latach po zdobyciu Pucharu Polski pojawiało się u nas pewne "rozluźnienie po sukcesie". To często spotykany mechanizm, iż w rezultacie osiągnięcia określonego celu spada koncentracja. Teraz jest inaczej. Jak już mówiłem, mieliśmy czas na spokojną pracę na treningach, co może okazać się bezcenne. Polska ekstraliga jest naprawdę bardzo wyrównana. O punktach decyduje jedna bramka i dyspozycja dnia. Praktycznie nie ma spotkań, o których można powiedzieć, że są rozstrzygnięte przed pierwszą syreną. Proszę o tym pamiętać.
- Jaką pozycję na finiszu fazy zasadniczej uzna pan za zadowalającą?
- Wprawdzie przed sezonem liczyłem na co najmniej drugie miejsce, jednak w toku rozgrywek straciliśmy trochę punktów z powodów, o których już rozmawialiśmy. Dlatego będę zadowolony, jeśli do fazy play-off podejdziemy z trzeciej lokaty.
- A czy słyszał pan o tym, że aktualnie jastrzębscy hokeiści mają na swoim koncie 2498 ekstraligowych bramek? Oznacza to, że niebawem czeka nas sympatyczny jubileusz.
- Przyznam, że nie (śmiech). Takie wyliczenia są ważne dla kibiców czy statystyków, natomiast dla mojej drużyny podstawowa matematyka to liczba punktów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla zawodnika strzelenie bramki jest bardzo istotne. Podnosi to jego wartość dla drużyny i dodaje chęci do walki. Jednak jesteśmy zespołem i na taflę wychodzimy po to, aby wspólnie zwyciężyć. Drugorzędną kwestią jest to, kto zdobywa pierwszego czy dziesiątego gola.
- Do drużyny powrócił niedawno Dominik Paś. Na ten moment okazuje się, że spośród naszych młodych zawodników owocną decyzję w kwestii rozwoju kariery poza Jastorem podjął jedynie Kamil Wałęga, który nieźle radzi sobie w MHK Liptowski Mikulasz.
- Nie chciałbym już do tego wracać. Swoją opinię wyraziłem pół roku temu. Natomiast cieszę się, iż Dominik znów jest z nami. Widać, że dobrze się tu czuje i z marszu jest w stanie pomóc drużynie. Myślę, że "odżył" w domu. Co do innych zawodników, to z perspektywy reprezentacji Polski byłoby kapitalnie, gdyby wszystkim udało się zrobić karierę poza krajem. Powtarzam to chłopakom, że sukcesy kadry narodowej przekładają się też na zainteresowanie płynące z klubów rywalizujących w silnych ligach zagranicznych. Jestem wręcz przekonany, iż gdyby ten czy inny polski zawodnik miał przy nazwisku flagę czeską czy słowacką, nie mówiąc już o kanadyjskiej czy amerykańskiej, to byłby zupełnie inaczej traktowany. Na razie jednak jest tak, a nie inaczej. Nasi hokeiści muszą zrozumieć, że aby coś osiągnąć poza Polską, należy wiedzieć, po co wyjeżdża się z kraju i mieć pewność, że trener danego klubu... po prostu cię chce. Nie jest sztuką wyjechać do obcego klubu, ale utrzymać się w nim. W momencie podejmowania decyzji nie można jedynie słuchać menadżerów, którym zależy na transferach.
- A propos. Za niespełna trzy tygodnie kończy się okienko transferowe. Czy możemy spodziewać się jeszcze jakichś ruchów kadrowych w drużynie? Zapewne niektóre polskie kluby szykują doroczną rewolucję...
- A ja jestem przekonany, że w tym sezonie takich rewolucji nie będzie. Badamy rynek i doskonale wiemy, że panuje na nim deficyt pożądanych zawodników. Sytuacja z poprzednich lat nie powinna się powtórzyć. Natomiast my aktualnie staramy się pozyskać napastnika i obrońcę, którzy nie będą jedynie uzupełnieniem, a wzmocnieniem składu. Powtórzę jednak, że rynek w tym sezonie jest bardzo trudny.
- Wspomniał pan o obrońcy. Czy to oznacza, że szykujemy się na opcję "bez Marisa Jassa"?
- Musimy być gotowi na każdy scenariusz. Na ten moment nie jestem optymistą. Maris to niezwykle twardy walczak, dysponujący bardzo... minimalnym odczuciem bólu. Jeśli Jass wróci do gry w tym sezonie, to będę przeszczęśliwy. Na razie odłożył kule i zaczyna pracę na siłowni. Jednak rehabilitacja po tak ciężkiej kontuzji jest długa i dlatego proces jego powrotu na taflę może potrwać.
- Porozmawiajmy jeszcze o reprezentacji Polski. Odwołał pan lutowe zgrupowanie kadry narodowej. Biało-czerwoni nie wezmą udziału w turnieju na Ukrainie.
- Decyzja o rezygnacji z wyjazdu na Ukrainę była trudna, ale konieczna. Gdyby w obecnej sytuacji doszło do zakażenia koronawirusem, to stanęlibyśmy przed groźbą przerwania sezonu. Pozytywny wynik testu u zawodnika oznacza kwarantannę i brak treningów dla całej drużyny. Przed nami faza play-off, do której nie można podejść po kilkunastodniowej przerwie w zajęciach. Taka drużyna miałaby "z głowy" walkę o medale. Dlatego musimy rozważyć różne warianty rozwoju sytuacji. Na pewno będziemy chcieli zapewnić specjalną ścieżkę przygotowań dla tych kadrowiczów, którzy skończą sezon wcześniej. Można sobie wyobrazić sytuację, że niektórzy reprezentanci swój ostatni mecz rozegrają pod koniec lutego, a przecież Mistrzostwa Świata rozpoczynają się dwa miesiące później. Będziemy chcieli tych chłopaków utrzymać w rytmie meczowym.
- A kwestie zmian w terminarzu?
- Ten temat zostanie przedyskutowany podczas najbliższej wideokonferencji z udziałem przedstawicieli klubów, która odbędzie się w piątek. Wówczas będziemy wiedzieli znacznie więcej. Na pewno będziemy musieli wziąć pod uwagę chociażby występ Comarch Cracovii w finale Pucharu Kontynentalnego. Dodam, że oczywiście trzymamy kciuki za "Pasy", bo są przecież reprezentantami całego polskiego hokeja.
- Na koniec poprosimy o noworoczne życzenia trenera Roberta Kalabera dla naszych kibiców.
- Tradycyjnie życzę, abyśmy jako zespół przynosili fanom jak najwięcej radości. Chciałbym, aby kibice... po prostu chcieli nas oglądać. Nawet w przypadku porażki powinni być przekonani, że zagraliśmy najlepiej, jak potrafimy. Zarówno sympatykom hokeja, jak i nam wszystkim, życzę dużo zdrowia. Bez niego nic się nie wygra. Odrobina szczęścia także nie zaszkodzi. Miejmy wspólnie nadzieję na sukces zarówno na niwie reprezentacyjnej, jak i klubowej.
Od redakcji: W przypadku wykorzystania niniejszego wywiadu w materiałach prasowych prosimy o wskazanie źródła materiału - www.jkh.pl.