Z dorobkiem dziesięciu punktów zakończyliśmy pierwszą rundę fazy zasadniczej. "Szału nie ma", jak mawiał klasyk, ale za to nasz sztab trenerski ma spory materiał do analizy. O wrześniowej części sezonu i sposobach na poprawę miejsca w tabeli Tauron Hokej Ligi rozmawiamy z trenerem Robertem Kalaberem. Zapraszamy do lektury wywiadu.
Czy dorobek dziesięciu punktów w ośmiu meczach jest dla pana satysfakcjonujący?
Robert Kalaber - Oczywiście, że nie. Nasza zdobycz nie cieszy ani mnie, ani moich kolegów ze sztabu, ani zawodników. Wszyscy jesteśmy świadomi, że powinniśmy mieć na koncie dziewięć punktów więcej, którymi obdarowaliśmy przeciwników.
Rywale jednak także mają swoje problemy, za sprawą czego wciąż pozostajemy w grze o Puchar Polski. Jedynie GKS Katowice nie notuje potknięć.
Oczywiście zwracamy uwagę na to, co dzieje się u naszej konkurencji, jednak największe problemy mamy... sami ze sobą. Żaden z przeciwników nie narobił nam tyle zamieszania, ile poczyniliśmy sami. Przegraliśmy kilka spotkań po szkolnych błędach, które nie powinny wydarzyć się na tym poziomie. Zbyt wiele razy głupio straciliśmy krążek, dosłownie podając go do przeciwnika. Co gorsza, czynimy to nawet bez presji z jego strony. Moim zdaniem musimy zmienić mentalne podejście do meczów. Brakuje nam wciąż nieco serca do gry i tej przysłowiowej „ikry” na tafli. Proszę mi wierzyć, że na treningach wyglądamy bardzo dobrze, ale nie potrafimy „przełożyć” tej postawy na spotkania. Rozmawiamy z zawodnikami, wręcz do znudzenia przeprowadzając wspólne analizy wideo. Jestem jednak dobrej myśli i wierzę w naszą drużynę. Jestem przekonany, że idziemy w dobrym kierunku.
Wspomniał pan o „sercu” do gry, ale przecież to nie ten element decyduje o słabej skuteczności w przewagach czy błędach w defensywie. Czy z pana perspektywy brakuje nam nieco szczęścia i takiego swoistego momentu przełamania, czy też... po prostu musimy się jeszcze zgrać? Wszak prowadzi pan de facto nowy zespół.
Oczywistym jest, że każdy proces budowy drużyny potrzebuje czasu. Jest jednak i druga strona medalu - my wiemy, gdzie popełniamy błędy i rozumiemy, w jaki sposób należy je eliminować. Kluczem do poprawy naszego bilansu punktowego jest... „głowa”. Chłopcy muszą zrozumieć, że jako zespół wychodzą na lód nie po to, aby zagrać, ale - wygrać! Powtórzę to raz jeszcze, iż potrzebujemy więcej zaangażowania na lodzie i nie dotyczy to tylko przewag. Wie pan na czym polega nasz główny problem w ofensywie?
Zapewne zaraz się dowiem...
Otóż na tym, że chcemy strzelać gole po ładnych, kombinacyjnych akcjach. Każdą naszą okazję chcemy dopieścić do tego stopnia, aby jej zdobywca mógł trafić do „pustaka”. Tymczasem w dzisiejszej ekstralidze nie jest to możliwe. Każdy z rywali ma dobrze poukładaną obronę i nie kusi się na „prezenty”, których my z kolei dajemy przeciwnikom zdecydowanie za dużo. Należy przestać myśleć o „akcjach kolejki”, tylko po prostu zacząć strzelać „brzydkie gole”. Trzeba postawić na efektywność kosztem efektowności. Musimy grać prosty hokej!
Bramka z dobitki czy po zmianie toru lotu krążka liczy się tak samo, jak każda inna.
Dokładnie tak. Zdaję sobie sprawę, że zawodnicy wolą zdobywać piękne bramki, ale naszym celem nie są wrażenia artystyczne, tylko zwycięstwa. Zdobycie pięciu „brzydkich goli” jest prostsze, aniżeli uzyskanie tylu trafień po wspaniałych kombinacjach. Chłopcy powinni po prostu więcej strzelać na bramkę rywala, aniżeli na siłę szukać lepiej ustawionych kolegów. Zasłaniaj bramkarza, wal na parkan i szukaj dobitki - to klucz do goli. W Krakowie wyglądało to już lepiej. Oba nasze gole nie były efektowne, ale za to wygraliśmy po dogrywce.
Rozumiem, że efekty wyciągniętych przez pana wniosków zobaczymy już niebawem?
Wie pan, wszyscy byśmy chcieli, aby nasze decyzje „od razu” znalazły odbicie w rzeczywistości. W sporcie jednak to tak nie działa. To jest proces. Mamy wielu nowych zawodników i dlatego musimy być cierpliwi. Ustawiliśmy „na szpicy” Roberta Arraka wierząc, że mimo „średniego” minionego sezonu będzie on w stanie stać się naszym „żądłem” podczas przewag. Tymczasem tylko raz udało mu się zdobyć gola. Być może zatem będziemy musieli jego „pozycję” oddać kolejnemu z chłopaków, którego dyspozycja i... szczęście pozwolą na przełamanie impasu.
Czy zatem niebawem możemy spodziewać się jakichś pierwszych decyzji kadrowych?
Powtórzę, że jestem zadowolony ze składu personalnego naszej drużyny. Cieszę się, że mamy do dyspozycji zawodników o określonym profilu i charakterze. Ufam im i jestem przekonany, że nasza cierpliwość zostanie nagrodzona. Musimy jednak zacząć grać wspomniany przeze mnie „prosty hokej”, który da nam „brzydkie bramki”. Powtórzę, że klucz do zwycięstw znajduje się w naszych głowach.
W czerwcu cieszyliśmy się, że mamy gotową kadrę na nowy sezon. Tymczasem w sierpniu nasz klub zakontraktował Filipa Starzyńskiego i... okazał się to strzał w dziesiątkę!
Filip to bardzo doświadczony zawodnik, który robi to, o czym przed chwilą mówiłem. Nie szuka wielkich rozwiązań. On wie, o co chodzi w hokeju i potrafi odnaleźć się pod bramką przeciwnika. Starzyński zdobył cztery gole. Ile z nich było „pięknych”? Trzy to dobitki, ale nie było w nich żadnego przypadku. Po prostu Filip wiedział, gdzie i po co jest. To taki typ zawodnika, który wsadzi nos tam, gdzie inny nie włożyłby kija. Od razu dodam, że nie było tak, iż Filip „wyskoczył nam” nagle w sierpniu, ponieważ obserwowaliśmy jego sytuację już kilka tygodni wcześniej. Zakontraktowaliśmy go w charakterze „człowieka do wszystkiego”, a przede wszystkim - walczaka z zadaniami defensywnymi. Tymczasem na ten moment Filip demonstruje nam, jak należy grać z przodu. Mnie jako trenera może to tylko cieszyć!
Kolejna sprawa to Ondrej Kopta, którego zastąpił Rastislav Spirko. Dlaczego po dwóch kolejkach sezonu doszło do tej roszady?
Kopta miał być tym zawodnikiem, który potrafiłby odpowiednio „popracować” pod bramką przeciwnika. Tymczasem Ondrej myślał, że w Polsce będzie „playmakerem”. W sparingach wyglądało to nieźle, choć nie ukrywam, że liczyliśmy na więcej. Tymczasem po dwóch meczach ligowych zawodnik przychodzi do nas i mówi, że nie odpowiada mu rola w drużynie i wolałby grać gdzie indziej. Cóż, nie będziemy nikogo trzymać na siłę. Na szczęście wolny był Spirko, dzięki czemu błyskawicznie uzupełniliśmy tę lukę. Rastislav nie marudzi na swoją rolę w drużynie.
Z pozytywów pierwszej rundy możemy wymienić naszych bramkarzy. Nie ukrywam, że pana decyzja w kwestii „postawienia na młodość” na tej pozycji była dla mnie zaskoczeniem. Na razie jednak wygląda to dobrze.
Tu nie chodzi tylko o Jakuba i Maćka, ale też m.in. Martiskę, Zająca, Kiełbickiego czy Bernhardsa, a także Arraka, o którym wspomniałem. Mamy kilku młodszych graczy, co do których żywię przekonanie, że z miesiąca na miesiąc będą coraz lepsi. Nie będę ukrywał, że w paru przypadkach zaufaliśmy chłopakom, których chcemy u nas „odbudować”. Nie zrobimy od razu bohatera z człowieka, który w poprzednim sezonie spisywał się poniżej oczekiwań. Natomiast wracając do bramkarzy - to są młodzi i „głodni sukcesu” chłopcy. Na ten moment świetnie współpracują i uzupełniają się, dzięki czemu ich rywalizacja jest korzystna dla drużyny.
W drugiej rundzie głównym naszym celem będzie walka o kwalifikację do Pucharu Polski. Może się jednak okazać, że ważniejsze będzie zgranie zespołu pod kątem decydującej części sezonu...
Nie chcę wybierać pomiędzy tymi opcjami, ponieważ mamy swój plan i działamy „krok po kroku”. Najważniejszy dla nas jest najbliższy mecz. Na razie na własne życzenie straciliśmy kilka punktów. Gdybyśmy je mieli, wówczas tabela wyglądałaby zupełnie inaczej. Ekstraliga w tym sezonie jest naprawdę szalenie wyrównana. Nie ma w niej zespołu, z którym „z automatu” można byłoby zakładać zwycięstwo. Zapewniam, że zrobimy wszystko, aby awansować do Pucharu Polski, bo jest to nasz pierwszy cel na ten sezon. Natomiast ewentualny brak kwalifikacji nie będzie też przysłowiowym „końcem świata”, ponieważ będziemy mogli zrehabilitować się w fazie play-off. Na razie koncentrujemy się na najbliższym meczu i staramy wyeliminować błędy w naszej grze.
Ostatnie pytanie. Prawem kibica jest narzekać, jeżeli drużyna spisuje się poniżej oczekiwań. Czy jednak ten „mechanizm” działa także w drugą stronę? Zapytam wprost - jak grało się naszej ekipie na Jastorze przeciw Unii Oświęcim, której sympatycy... czuli się jak u siebie w domu?
Kibic, który kupuje bilet, ma prawo i obowiązek wymagać. To my jako drużyna musimy spowodować, aby fan był zadowolony, gdy opuszcza halę. Nie mam problemu z krytyką, o ile nie jest ona wyłącznie „hejtem”. Natomiast o pustawych trybunach Jastora mówiliśmy już wielokrotnie. Problemem nie są ci kibice, którzy zaszczycają nas swoją obecnością, ale te osoby, których z nami nie ma. Jeśli będziemy wygrywać, to trybuny będą pełne. To oczywiste. Jeśli jednak pyta mnie pan, czy „przeszkadzał” mi doping kibiców Unii, to odpowiem wprost, że... bardzo dziękuję im za tę postawę, ponieważ zapewnili nam na Jastorze prawdziwie hokejową atmosferę! Życzyłbym sobie, aby podczas każdego meczu sympatycy wszystkich ligowych drużyn wspierali swoich zawodników właśnie w ten sposób. Najgorzej jest grać w sytuacji, gdy słyszysz każde słowo. Natomiast dla nas jedyną receptą na wypełnienie Jastora jest... po prostu wygrywać.
Od redakcji: W przypadku wykorzystania niniejszego wywiadu w materiałach prasowych prosimy o wskazanie źródła: jkh.pl.