Za nami Toruń, przed nami Katowice. Play-off ma to do siebie, że „nie bierze jeńców”, a czas leci jak szalony. Dlatego bez zbędnych wstępów zapraszamy do treściwego wywiadu z trenerem Robertem Kalaberem, który opowiedział nam o nerwówce z Energą oraz metodzie na obrońców tytułu. Nasz szkoleniowiec nie ukrywa także uznania wielkiego dla tych kibiców z Jastrzębia, którzy wspierali drużynę w Toruniu po dwóch pierwszych porażkach u siebie.
Panie trenerze, szczerze - czy po dwóch pierwszych meczach z Toruniem przemknęła panu przez myśl obawa, że możemy zakończyć sezon już 8 marca?
Robert Kalaber - Nie nazwałbym tego obawą, ponieważ zarówno my - trenerzy, jak i zawodnicy, nie dopuszczaliśmy do siebie takiego scenariusza. Na pewno jednak „z tyłu głowy” mieliśmy świadomość zeszłorocznego przykrego doświadczenia, gdy po ćwierćfinałach pożegnaliśmy się z play-off. To jest najgorsze, co może przytrafić się drużynie. Kończysz granie wtedy, gdy inni dopiero zaczynają walczyć o medale. Na szczęście ten koszmar w tym roku nie jest naszym udziałem.
Noce przed wyjazdem do Torunia na pewno były ciężkie...
Wiedzieliśmy, gdzie popełniliśmy błędy i mocno pracowaliśmy nad ich eliminacją. Naszym głównym mankamentem w dwóch pierwszych spotkaniach na Jastorze było niedostateczne „serducho” na tafli. Nie brakowało nam wprawdzie zaangażowania, ale musieliśmy popracować nad naszym „charakterem”. Generalnie jednak należy zdawać sobie sprawę, że ekstraliga to bardzo wyrównane rozgrywki. Gdybym to ja miał wybierać przeciwnika z trójki Toruń, Cracovia i Podhale, miałbym... spory ból głowy. Między tymi zespołami różnice były naprawdę minimalne i każdy z nich nie tylko miał potencjał na „napsucie krwi” teoretycznie wyżej notowanym rywalom, ale również - przy pewnej dozie szczęścia - na awans do półfinałów. Dlatego wiedzieliśmy, że czeka nas bardzo trudny play-off, choć oczywiście nie spodziewaliśmy się takiego scenariusza na starcie. Ważne jednak, że wszystko skończyło się po naszej myśli.
O braku zaangażowania rzeczywiście trudno mówić w sytuacji, gdy w każdym z sześciu meczów oddaliśmy na bramkę rywala więcej strzałów. Czy było tak, że torunianom dopisało szczęście na Jastorze, czy też... mimo wszystko spodziewaliśmy się łatwiejszej przeprawy?
Wszystkiego po trochu. Wiemy doskonale, że u siebie z Toruniem grało nam się bardzo dobrze. Wygraliśmy trzykrotnie, a na dodatek w styczniu pokonaliśmy tego przeciwnika efektowną dwucyfrówką. Oczywiście nie jest tak, że teraz liczyliśmy na podobny przebieg meczów, ale po prostu sami musieliśmy zrozumieć, że to już nie jest faza zasadnicza. Energa od początku grała tak, jak należy walczyć w play-off. My natomiast „głowami” byliśmy chyba jeszcze w piątej rundzie. Istotne jest jednak to, że od trzeciego spotkania „serducho” było już na odpowiednim poziomie.
Czy Energa Toruń czymś pana zaskoczyła? Teraz możemy chyba pozwolić sobie na uchylenie rąbka tajemnicy z analiz w szatni...
Przede wszystkim drużyna Energi to bardzo dobrze poukładany team. Mądrze wzmocnili kadrę i dysponowali dobrymi obrońcami. Ich atutem byli też młodzi gracze. Trener Juha Nurminen znakomicie ich zorganizował. Jeśli jednak miałbym mówić o „elemencie zaskoczenia”, to bez wątpienia był nim bramkarz Mateusz Studziński. Myślę, że gdyby torunianie zagrali z Finem w bramce, to... my spisywalibyśmy się lepiej w ofensywie. Tymczasem Studziński bez wątpienia „zrobił różnicę” na tafli i to należy docenić.
Wobec tego na ten jeden moment zapomnę, że rozmawiam z trenerem JKH GKS i zapytam selekcjonera reprezentacji Polski, czy Studziński trafił do pańskiego notatnika na Ostrawę?
Oczywiście. Mateusz Studziński dostanie okazję do zaprezentowania się podczas zgrupowań naszej kadry. Na pewno chciałbym zobaczyć go jeszcze w akcji. W stu procentach zasłużył na powołanie.
Wróćmy jeszcze do trzeciego i czwartego meczu w Toruniu. Nie można było nie zauważyć różnicy w naszej grze w tych pojedynkach. We wtorek zagraliśmy bardzo nerwowo, natomiast w środę zobaczyliśmy na tafli zupełnie inny, bardzo dojrzały zespół. Czy nie jest tak, że pokonaliśmy Energę przede wszystkim... „we własnych głowach”?
Nerwowość wynikała z faktu, że ze wszystkich sił staraliśmy się nie popełnić błędu. Przegrywaliśmy 0-2. Gdyby Toruń wygrał trzeci mecz, znaleźlibyśmy się pod ścianą. Wiedzieliśmy, że ewentualna strata gola na 0:1 byłaby dla nas ogromnym utrudnieniem. Przeciwnik dostałby „wiatru w żagle”, mógłby pozwolić sobie na cofnięcie się i z tymi dwoma tysiącami kibiców za plecami byłby w stanie pójść za ciosem. Ponadto mieliśmy także świadomość, iż poprzednie dwa wyjazdy do Torunia w fazie zasadniczej zakończyły się naszymi dość wyraźnymi porażkami. To też w nas „siedziało”. Wiedzieliśmy, że sytuacja jest bardzo poważna.
Nie ma pan czasem ochoty wstawić Kamila Górnego do... ataku?
Nie (śmiech). Kamil dobrze wykonuje swoją robotę w defensywie, a napastników mamy wystarczająco dużo. Faktem jest, że szwankowała u nas skuteczność. Nie mieliśmy odpowiednio dobrze nastawionych celowników i z uporem trafialiśmy w środek toruńskiej bramki, budując pewność siebie Studzińskiego. Na pewno musimy poprawić tę statystykę. Jeśli to nam się uda, to będziemy w stanie dojść nawet do samego finału.
W półfinale czeka na nas GKS Katowice. Mistrz Polski nie wybaczy nam słabej skuteczności.
Nie jest wielką tajemnicą, że Katowice mają mocniejszą obronę niż Energa Toruń. Oni nie pozwolą nam na stworzenie tak wielkiej ilości dogodnych sytuacji. W ćwierćfinale nie szanowaliśmy tych okazji, ponieważ ufaliśmy, że niebawem będą kolejne. Teraz takiego „luksusu” nie będzie. Dogodnych sytuacji będzie znacznie mniej, a z tych, które stworzymy, będziemy musieli wyciągać maksimum. Innej metody na pokonanie GKS Katowice nie będzie.
Proszę zatem o kilka słów odnośnie planów na półfinały...
Plan może być tylko jeden - zagrać w finale (śmiech). Na pewno zrobimy wszystko, aby osiągnąć ten cel. Jak zawsze będziemy podążać od meczu do meczu i to najbliższe zawody będą dla nas najważniejsze. W środę i czwartek odpoczęliśmy nieco od hokeja, ale teraz pracujemy już na pełnych obrotach. Natomiast analizę przeciwnika rozpoczęliśmy natychmiast po... zakończeniu pojedynku Unii Oświęcim z Cracovią. Naszym celem na początek będzie rzecz jasna odniesienie przynajmniej jednego zwycięstwa na tafli przeciwnika.
Nie lubi pan wyróżniać swoich zawodników indywidualnie, a zatem zapytam nieco inaczej o tę kwestię. Byliśmy dumni, że już w czerwcu mieliśmy „gotową” kadrę na nowy sezon. Tymczasem potem dołączył Filip Starzyński, a na początku rozgrywek - Rastislav Spirko. Następnie pozyskaliśmy dwóch Amerykanów, a ostatnio - Kanadyjczyka z Sanoka. Wszyscy oni wnieśli mniej lub więcej dobrego do naszego zespołu. Czy czasem pomaga... przypadek?
Nie ma tu mowy o przypadku. Cały czas powtarzam, że staramy się działać w takich warunkach, jakie mamy. Po poprzednim sezonie odeszło kilkunastu zawodników. Ofensywę budowaliśmy m.in. w oparciu o Ondreja Koptę, który po drugim meczu stwierdził, że Jastrzębie nie jest jednak jego miejscem na ziemi. Dzięki temu trafił do nas Spirko, z którym z kolei zapewne nie dogadalibyśmy się w czerwcu, gdy liczył on na grę w mocniejszej lidze. Potem pożegnaliśmy się z Raivo Freidenfeldsem i Ricardsem Bernhardsem. Ich miejsce zajęli zawodnicy zza Atlantyku, którzy dali pozytywny impuls naszej drużynie. Od obcokrajowców zawsze będę oczekiwał, że będą „wartością dodaną” dla zespołu. Nie chcemy tu „turystów”, którzy „ślizgają się” od jednego do drugiego klubu. Myślę, że nasze ruchy poczynione w trakcie sezonu były adekwatną reakcją na zmieniającą się rzeczywistość. Dziękuję zarządowi naszego klubu, że rozumiał tę sytuację.
Czego jako zespół oczekujecie od kibiców na te derbowe półfinały? Fani wymagają od was, ale i wy macie prawo mieć swoje życzenia względem trybun.
Przede wszystkim chciałbym wyrazić ogromne uznanie dla tych dwunastu naszych kibiców, którzy byli z nami w Toruniu. Chcę im bardzo podziękować za tę obecność na dalekim wyjeździe, do tego po dwóch porażkach u siebie. Przejechali kawał drogi i czuliśmy ich wsparcie. Było miło spojrzeć na ten sektor. Natomiast w półfinale na Jastorze życzyłbym sobie pięknej hokejowej atmosfery, którą stworzą kibice obu drużyn. Wiadomo, że na naszym obiekcie różnie to wyglądało w fazie zasadniczej. Liczę jednak, że za sprawą naszej gry trybuny będą pełne. Jesteśmy wdzięczni każdemu kibicowi, który nas wspiera. Apelujemy jednak o to, aby do finału poniosła nas prawdziwie hokejowa atmosfera naszych trybun!
Od redakcji: W przypadku wykorzystania niniejszego wywiadu w materiałach prasowych prosimy o wskazanie źródła wypowiedzi - jkh.pl.