W polskim hokeju trwa sezon... "ogórkowy", w trakcie którego zespoły ładują akumulatory podczas przygotowań "na sucho". Z tej okazji mamy dla Was dłuuugi wywiad z trenerem Robertem Kalaberem o niedawnych Mistrzostwach Świata Elity oraz o budowie naszej nowej drużyny JKH GKS Jastrzębie na rozgrywki 2024/25. Zachęcamy do lektury - dowiecie się m.in., w jaki sposób Kalaber ocenił karę dla Kamila Górnego, co usłyszał o biało-czerwonych od swoich rodaków i czym jest "nastawianie głowy". Zapraszamy!
Zacznijmy od Mistrzostw Świata w Czechach. Minęło kilka tygodni od tamtych kapitalnych emocji, więc możemy pozwolić sobie na pewien dystans, a jastrzębskich kibiców na pewno zainteresują pana wspomnienia i spostrzeżenia. Zapytam jednak nieco przewrotnie. Czy mówi coś panu nazwisko Czesław Michniewicz?
Robert Kalaber - O ile się nie mylę, chodzi o byłego selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski?
Tak. Dwa lata temu zwolniono go ze stanowiska, choć prowadzona przez niego kadra „zrobiła” najlepszy wynik na Mundialach od 1986 roku. Jednym z powodów był dość paskudny styl, w jakim zespół awansował do 1/8 finału. Mam wrażenie, że nasza hokejowa reprezentacja zrobiła coś dokładnie odwrotnego i tym właśnie zdobyła serca wielu fanów. Postawię tezę, że gdybyśmy jakimś „psim swędem” zostali w Elicie po jednym szczęśliwie wygranym po karnych meczu, zarazem „dostając” po 0:10 ze Szwecją i USA, to nie byłoby takich pochwał. Mówi się, że hokej to nie jazda figurowa i styl się nie liczy. A może jednak... jest inaczej?
Bardzo trudne pytanie i równie ciężka odpowiedź. Musimy zdawać sobie sprawę, że do Elity łatwiej jest awansować, aniżeli w niej pozostać. Wszyscy wiedzieliśmy, gdzie jedziemy, co chcemy grać i jak chcemy wyglądać. Pozostanie w Elicie było naszym marzeniem. Dlatego dokonaliśmy takiego, a nie innego wyboru zawodników na ten turniej. Zdawaliśmy sobie sprawę, kto będzie po drugiej stronie tafli i że długo będziemy zmuszeni grać bez krążka. Niektórzy kibice tego nie rozumieli i krytykowali nasze decyzje kadrowe. My jednak wiedzieliśmy, co nas czeka. Sporym problemem okazało się dla nas strzelanie bramek i gra w przewagach. Przeciwnicy tej klasy znakomicie blokują strzały i nie dają czasu oraz miejsca na takie rozegranie, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w polskiej ekstralidze. Dodatkowo musimy zrozumieć, że w naszych rozgrywkach nie grają bramkarze, jakich oglądaliśmy w szeregach naszych przeciwników. Z tych wszystkich powodów wiedzieliśmy, iż pozostanie w Elicie będzie zadaniem... bardzo, bardzo trudnym. Wszyscy tego pragnęliśmy, ale reasumując mogę przyznać, iż nie czuję się szczególnie załamany wynikiem z Ostrawy. Widziałem, co pokazali nasi chłopcy. W większości spotkań nasi zawodnicy zagrali absolutne maksimum, na jakie ich stać. Nie zaprezentowali być może kosmicznej formy, ponieważ byliśmy w określonym momencie sezonu, jednak nie szczędzili sił i serc, aby zagrać najlepiej, jak się da. Pokazaliśmy polskim kibicom, że nie trzeba się za nas wstydzić. A i moi znajomi ze Słowacji i Czech byli w szoku, że ta niedoceniana Polska potrafi tak dobrze zagrać.
Zna pan to stwierdzenie, że w Polsce hokej na lodzie jest sportem niszowym. Na serio i za pieniądze pozwalające w miarę godnie przetrwać od pierwszego do pierwszego uprawia go może kilkadziesiąt osób. W ekstralidze mamy dziewięć drużyn, z których większość ma siedziby w dwóch województwach. Tymczasem Ostrawa w te dziesięć dni znów była biało-czerwona. Kibiców z naszego kraju pojawiło się na tyle dużo, że o „niszy” chyba już nikt nie będzie mówił.
To prawda. Dlatego chciałbym podziękować naszym kibicom za wsparcie, które czuliśmy na ostrawskim lodzie. Bez dwóch zdań ta fantastyczna atmosfera z trybun dodała nam sił w walce z faworytami. To naprawdę ma znaczenie, nawet dla doświadczonych zawodników. Druga rzecz to euforia, z jaką wystąpiliśmy w tym turnieju. Wszak hokejowa Polska czekała na to dwadzieścia dwa lata. Każdy chciał się pokazać, aby wynieść z tej imprezy jak najpiękniejsze wspomnienia. Myślę, że swoją postawą mimo wszystko sprawiliśmy niespodziankę. Uważano nas za outsidera i drużynę, której tam nie powinno być. Mamy swoje „sufity” wynikające ze słabszego wyszkolenia i niższego poziomu ekstraligi, ale potrafiliśmy nadrobić te braki sercem i charakterem. Chłopcy zrobili przez te dziesięć dni bardzo dużo dla polskiego hokeja. Wciągnęli do tej zabawy mnóstwo postronnych kibiców i zrobili dyscyplinie kapitalną reklamę. Warto to docenić. Ci ludzie przejechali przecież często setki kilometrów i zapłacili niemałe pieniądze za bilety, aby z nami być. Myślę, że ich nie zawiedliśmy, mimo powrotu do Dywizji IA.
Rozmawiamy nie po raz pierwszy, a zatem mogę pozwolić sobie na pewną konkluzję. W naszych wywiadach często pan powtarza, że głównym celem w JKH GKS Jastrzębie jest wypełnienie Jastora kibicami, którzy po meczu pójdą do swoich domów z poczuciem, że ich ulubieńcy dali z siebie więcej niż wszystko. W Ostrawie z reprezentacją Polski to chyba się udało?
Niestety, nie do końca. Na pewno możemy mieć do siebie pewne pretensje o kluczowe mecze z Francją i Kazachstanem. Te drużyny uważane były za rywali będących w naszym zasięgu, choć w istocie są to zespoły bardzo mocne, dysponujące indywidualnościami, jakich my nie mamy. Francuzi i Kazachowie wiedzieli, że przeciw nam grają „o życie” i skupili się na tym zadaniu. Zmusiliśmy ich, aby zagrali przeciw nam najlepszy hokej, jaki potrafią. Niemniej, to po ich stronie był atut bezcennego doświadczenia z Elity. Nie potrafiliśmy sprostać presji, która trochę związała nam nogi. Po prostu nasi zawodnicy nigdy nie grali na takim poziomie. Czy mogliśmy pokonać Francję i Kazachstan? Tak, ale pod jednym warunkiem - że zagramy idealnie, czyli nie popełnimy żadnych błędów, bramkarz rozegra mecz życia, a napastnicy wykorzystają nieliczne okazje. Tymczasem przydarzyły się nam błędy, które przeciwnik tej klasy bezwzględnie wykorzystał. Cóż, mieliśmy też słabsze momenty, ale nie było w Mistrzostwach Świata Elity zespołu, który w ciągu nieco ponad tygodnia rozegrałby wszystkie mecze na swoim najwyższym poziomie. To niewykonalne. Plusem jest to, że każdy z naszych chłopaków będzie czerpał z tych meczów korzyść do końca kariery. Młodsi zawodnicy podczas kolejnych wyzwań tego typu nie będą już tak „wystraszeni” podczas kluczowych spotkań. Mam nadzieję, że w efekcie występu na Mistrzostwach Świata trafią do mocniejszych lig, z czego korzyść odniesie cały polski hokej.
Gdy Patryk Wronka strzelił gola na 1:0 z USA, to wybuchł pan radością jak my wszyscy, czy też od razu zauważył spalonego?
Cieszyłem się przeogromnie. To była bardzo ładna bramka i tym bardziej żal, że nie została uznana. Z USA rozegraliśmy najlepsze spotkanie na turnieju, nadrabiając serduchem wszystkie inne braki. Cóż jednak zrobić, sędziowie mieli szesnaście kamer i mogli wydać tylko jeden werdykt.
Sporo było tych spalonych po naszej stronie. To efekt braku dostatecznego zgrania w ofensywie?
Nie, pod tym kątem także byliśmy dobrze przygotowani. Po prostu to, co „przejdzie” w polskiej ekstralidze, w Elicie nie może mieć miejsca. W Ostrawie sędziowie po dwóch meczach nauczyli nas grać. Byli konsekwentni i w każdym spotkaniu stosowali takie same zasady. Za to samo karali i na to samo pozwalali. W naszej lidze bywa z tym... różnie, szczególnie porównując fazy zasadniczą i play-off. Możemy mieć pretensje sami do siebie. Przy takiej szybkości i jakości hokeja decydują centymetry. Myślę jednak, że i w tym aspekcie zareagowaliśmy odpowiednio, ponieważ w skali całego turnieju złapaliśmy niewiele wykluczeń. Powtórzę, że po dwóch meczach arbitrzy nauczyli nas Elity.
Przejmowanie się zdaniem innych to w pewnym sensie wyraz kompleksów, ale z drugiej strony - radowaliśmy się jako polscy kibice tym, że otrzaskani w bojach komentatorzy czeskiej telewizji nie szczędzili pochwał dla naszej drużyny. A przecież wcześniej mówiło się, że tu jest hokejowa Afryka, a Polska gra w Elicie tylko dlatego, że z hukiem wylecieli z niej Rosjanie i Białorusini. Po mistrzostwach takich opinii jest znacznie mniej.
Tak szczerze mówiąc, to złe opinie po turnieju słyszę... tylko z Polski (śmiech). Kibice marzyli o utrzymaniu, a fachowcy zawsze znajdą błędy. Nie twierdzę oczywiście, że ich nie było. Jednak z Czech czy Słowacji nie usłyszałem jednego złego słowa o naszej kadrze. Naprawdę! Spójrzmy na to, ile mamy krytych lodowisk, ilu zawodników, ile zespołów i porównajmy do innych drużyn w Elicie. Gdyby brać pod uwagę wyłącznie tę hokejową „matematykę”, to... nie powinno nas być w Ostrawie. Spotkałem się z wyrazami szacunku ze strony Craiga Ramseya, selekcjonera kadry Słowacji. Chwalili nas też członkowie jego sztabu, Jan Pardavy, Robert Petrovicky i Jan Lasak, których kiedyś trenowałem w Dukli Trenczyn. To moi dawni podopieczni i dobrzy znajomi, więc nie mieliby dziś powodu, aby chwalić nas z czystej tylko kurtuazji. Od innych osób usłyszałem z kolei, że woleliby widzieć w kolejnych mistrzostwach waleczną Polskę aniżeli kunktatorski Kazachstan. Zyskaliśmy naprawdę wiele w oczach hokejowego świata. Przed turniejem rzeczywiście mówiono, że „przypadek”, że „Włosi źle zagrali”, że „Rosja i Białoruś”. Po tym, jak napsuliśmy krwi Szwedom czy Amerykanom, nikt już tak nie mówi.
Płynnie przejdziemy teraz do jastrzębskiego hokeja, ponieważ chciałbym zapytać o pana ocenę występu wychowanków i... kapitana JKH GKS Jastrzębie w Ostrawie. Zacznijmy zresztą od Macieja Urbanowicza, bo za powołanie 38-letniego napastnika był pan szczególnie krytykowany. Tymczasem ta decyzja obroniła się praktycznie... w pełni. Na portalu Hokej.net jeden z publicystów nazwał nawet „Urbana” polskim zawodnikiem turnieju.
Proszę mi wierzyć, że każda moja decyzja kadrowa podyktowana jest dobrem drużyny. Przyznam, że z tego względu ani przez moment nie miałem wątpliwości, co do powołania Urbanowicza. Powtórzę, że wiedzieliśmy, z kim zagramy i jak długo krążek będzie w naszym posiadaniu. Dlatego Maciek w stu procentach wykonał swoją robotę i jesteśmy z niego w pełni zadowoleni. „Urban” szybko pojął różnicę między Elitą a polską ekstraligą. Polegała ona na tym, że w Ostrawie... nikt nie symulował. Jeden z rywali został zraniony, przyjął to na klatę, a potem oddał. To pokazało Urbanowiczowi, że może „grać swoje”. Zadowoleni jesteśmy także z Dominika Pasia, który został w Jastrzębiu i udowodnił, że niezależnie od tego, w jakim klubie grasz, to możesz rywalizować z najlepszymi. Jestem przekonany, że jeśli dane mu będzie ponownie spróbować sił poza Polską, to tym razem będzie lepiej. Życzę mu tego rozwoju, ponieważ „Pasiu” ma naprawdę spory potencjał. Podobnie jest zresztą z Kamilem Wałęgą, który wprawdzie nie przyjechał na Mistrzostwa Świata w swojej optymalnej formie, ale dał z siebie wszystko, co tylko mógł. W mojej opinii jeżeli w kolejnym sezonie rozwinie się w Trzyńcu, to za rok będzie jednym z naszych głównych atutów w walce o powrót do Elity. Jeśli chodzi o Kamila Górnego, to zagrał tak, jak oczekiwaliśmy. Zrobił swoje i za to mu dziękuję. Z kolei z Mateuszem Brykiem sytuacja swego czasu była nieco skomplikowana. Rok temu nie dogadaliśmy się, ale potem w Tychach „otworzyły mu się oczy” za czasów trenera Andrieja Sidorenki. Następnie drużynę przejął Pekka Tirkkonen i pod jego wodzą „Bryku” zmienił swoje myślenie. Fin dał mu szansę i pomógł odżyć. Myślę, że gdyby nie Tirkkonen, to Bryka nie byłoby w Ostrawie. Mateusz wykorzystał swoją szansę i pokazał to, czego rok temu nie byliśmy w stanie z niego wyciągnąć.
Jeszcze słowo o Kamilu Górnym i jego ogromnym pechu w meczu ze Szwecją. Pana zdaniem te „dwa plus dwa” było kontrowersyjne, czy też sprawiedliwe?
Winny tej kary był Szwed. To on zaatakował Kamila, który z oczywistych powodów nie chciał przyjąć ciężaru uderzenia. Stąd niefortunne i przypadkowe zagranie. Sędziowie mieli kamery i zdecydowali tak, a nie inaczej. Była krew, więc było „dwa plus dwa”, tak mówi regulamin. Na pewno szkoda, ponieważ jest różnica między porażką 1:3 a 1:5. Wnioski jednak szybko wyciągnęliśmy i nie złapaliśmy już podobnego przewinienia do końca turnieju. Inna sprawa, że te dwie bramki były efektem nie tylko kary, ale też straty sił. Mieliśmy przecież w nogach ciężkie starcie z Łotwą i prawie cały mecz ze Szwedami.
Przejdźmy zatem do JKH GKS Jastrzębie. Od zakończenia sezonu i porażki z GKS Tychy w meczach o brązowy medal minęło dobrych kilka tygodni. Nabraliśmy dystansu, a czwarte miejsce i brak medalu osłodziła nam postawa jastrzębian w Ostrawie. Brak medalu nas nie zadowala, ale - tak prawdę mówiąc - chyba ta czwarta pozycja odzwierciedla potencjał finansowo-kadrowy naszego klubu. Szczerze, dało się zrobić więcej?
Dało się. My w Jastrzębiu jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że choć dysponujemy nieco mniejszym potencjałem niż najbogatsi rywale, to dzięki ciężkiej pracy jesteśmy w stanie zawsze kogoś „przeskoczyć”. To był ciężki sezon. Mieliśmy w kadrze sporo nowych ludzi, w tym obcokrajowców. Nie będę ukrywał, że nie byliśmy zadowoleni z postawy niektórych z nich, ponieważ trzeba było czasem „na siłę” nakładać na nich presję, aby zrozumieli, po co tu są. Wychodzili oni z założenia, że to wszystko jedno, czy „uda się czy się nie uda”. Mieli zapewnioną wcale niemałą premię za medal, a tymczasem myśleli już o nowym klubie. Przychodzi mi 38-letni gość i dziwi się, że mam do niego pretensje o słabą grę w play-off, a „on przecież tyle strzelał w sezonie zasadniczym”. Tymczasem mamy ćwierćfinały i trzeba go z latarką szukać na lodzie. Tak jak w kadrze podczas Mistrzostw Świata Elity tego „serducha” było w nadmiarze, tak w naszej jastrzębskiej szatni u części zawodników bywało... różnie. Ot, zakończyli sezon, podali sobie ręce i już nigdy się nie spotkają. Dla mnie takie podejście nie jest akceptowalne. Dlatego w kolejnych rozgrywkach musimy zbudować zespół oparty o zawodników, którym... o coś chodzi w sporcie. Potrzebujemy ludzi ambitnych, którzy nie zadowalają się byle czym. I po tym kątem budujemy drużynę, przedstawiając wraz z Leszkiem Laszkiewiczem określone propozycje naszym prezesom. Jak zawsze bardzo dziękuję im za przychylność wobec naszych próśb.
Jak zamierzacie to zrobić? Wszak można ocenić zawodnika na podstawie materiału wideo, ale przecież nie wiadomo, co mu siedzi w głowie... Ponadto są jeszcze kwestie finansowe, których nie da się przeskoczyć.
Pieniądze to oczywiście bardzo ważna sprawa. Musimy dopasować się do określonego budżetu i jestem wdzięczny naszemu zarządowi, że w tej materii nas pilnuje. Wiemy, co możemy obiecać, ale zarazem jesteśmy pewni, że ci zawodnicy tę wpisaną w kontrakt sumę otrzymają co do grosza. Wiadomo, że do najbogatszych klubów „nieco” nam brakuje, ale też nie jest tak, że w Jastrzębiu ledwo wiążemy koniec z końcem. Jest na czym budować drużynę. Potrzebujemy zespołu, który będzie „zapieprzał”. Naszym żywotnym interesem jest, aby taki zbudować. A co do „głowy”, o której pan wspomniał... Rok temu wiele obiecywaliśmy sobie po Jakubie Izacky'm. Ten facet ma wszystko, czego potrzeba hokeiście do szczęścia. Ale nie potrafiliśmy go odpowiednio „nastawić” i do niego dotrzeć. Musimy ten problem rozwiązać i mogę obiecać, że zrobimy wszystko, żeby było dobrze.
Jest jeszcze kilka niewiadomych odnośnie kadry, ale na pewno wiemy już, kto będzie stał w bramce JKH GKS Jastrzębie. Przyznam, że dla mnie to niespodzianka, że ponownie postawił pan na duet Jakub Lacković i Maciej Miarka. Bynajmniej nie chodzi o to, że się nie sprawdzili, bo z tym akurat było nieźle, ale pamiętam, że swego czasu wolał pan mieć jednego bardzo doświadczonego gracza na tej pozycji, niż dwóch młodszych chłopaków.
Jakub Lacković im dłużej bronił, tym lepiej grał. Cały czas szedł do przodu i ostatecznie wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie. Jakub jest bardzo ambitny i widzę w nim potencjał na przyszłość. Dlatego rekomendowaliśmy zarządowi naszego klubu przedłużenie z nim umowy. Natomiast z Maciejem Miarką mamy ważny kontrakt i osobiście liczę, że wyciągnie on wnioski z tego, co stało się w minionych rozgrywkach. Maciek i Jakub rozpoczynali sezon na podobnym poziomie i grali „na zmianę”, ale tę rywalizację ostatecznie wygrał Słowak. Miarka w pewnym momencie zatrzymał się z sportowym rozwoju, w efekcie czego wypadł także z reprezentacji Polski. Być może myślał, że skoro ma umowę w Jastrzębiu, to na pewno pojedzie na Mistrzostwa Świata Elity? Nie wiem, ale u mnie to tak nie działa. Maciek ma spory potencjał, jednak musi być znacznie bardziej regularny i wytrwały w codziennej pracy. On doskonale wie, że sam zrobił sobie krzywdę. Mogę zapewnić, że w przyszłym sezonie dostanie swoją szansę i liczymy, że ją wykorzysta. Na pewno potrzebujemy go w dobrej dyspozycji chociażby z tego powodu, że według regulaminu musimy mieć w składzie bramkarza z polskim paszportem.
Do kiedy dajemy sobie czas na skompletowanie kadry na sezon 2024/25? Rok temu wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik już w czerwcu. Potem jednak i tak dokonywaliśmy zmian.
To prawda. Nie będziemy nakładali na siebie presji, że musimy uczynić to jak najszybciej. Przed rokiem za bardzo bazowaliśmy na samych umiejętnościach hokejowych, a teraz naszym głównym celem musi być również dopracowanie składu pod kątem charakterologicznym. Jeśli z którymś z nowych zawodników nie będzie nam po drodze, to zareagujemy natychmiast. Nie mamy zamiaru nikogo prosić, żeby u nas grał. Mówiąc wprost - nie chcemy tracić czasu na „nastawianie głowy” dorosłemu chłopu. Mają tu być ludzie z... już nastawionym charakterem.
Wśród nowych graczy mamy Jana Sołtysa, który wraca do nas z Unii Oświęcim.
Tak. Nie ukrywam, że cieszy mnie ten powrót. Liczę, że skorzysta na tym zarówno nasz zespół, jak i sam zawodnik. Jak zapewne kibice doskonale pamiętają, trzy lata temu „Jasiek” prezentował podobny poziom do Dominika Pasia i Kamila Wałęgi, którzy w maju tak udanie zaprezentowali się w Elicie. Tymczasem Sołtysa zabrakło na turnieju, choć ma on potencjał porównywalny do swoich dawnych kolegów z mistrzowskiego ataku JKH GKS Jastrzębie. W Unii nie był podstawowym graczem, ale mam nadzieję, że u nas będzie mu lepiej. Zresztą, klub z Oświęcimia pokazał drogę, jaką obecnie należy iść, jeśli myśli się o medalach w dzisiejszej ekstralidze. Poza Krystianem Dziubińskim trzy pierwsze ataki w tym zespole to obcokrajowcy. Niestety, nikt nie daje punktów za wychowanków. Można zainwestować mnóstwo kasy w rozwój młodego człowieka, do którego potem podchodzi ktoś z grubszym portfelem i... pozamiatane. Dlatego zapewne i u nas pojawi się nieco więcej hokeistów z zagranicy, którzy jednak - jak już wspomniałem - będą chcieli tu grać i z odaniem walczyć o sukcesy, a nie tylko „jeździć”.
Na koniec parę słów o przygotowaniach. Przed rokiem korzystaliśmy z lodowiska w Ostrawie. Czy i w tym roku nas to czeka?
Aktualnie opieramy przygotowania o miejscowych zawodników, którzy pozostali z nami po poprzednim sezonie. Mamy do dyspozycji także kilku młodych wychowanków, ale nie jest wielką tajemnicą, że brakuje im jeszcze mocy i kondycji, aby sprostać obecnemu poziomowi ekstraligi. Na pewno będziemy nad tym pracować. Ponadto w pierwszych tygodniach po Mistrzostwach Świata Elity nie trenowali z nami Kamil Górny czy Maciej Urbanowicz, którzy dostali wolne po ciężkich bojach w Czechach. Jeśli chodzi o wyjazdy na taflę do Ostrawy, to w tym roku nie będziemy szli tym torem. Na lód wyjdziemy dopiero wówczas, gdy gotowy będzie Jastor. Trenujemy „na sucho” na naszych obiektach, korzystając z siłowni i... parku.
Niebawem rozpoczną się wakacje. Wspomniał pan, że wysłał kadrowiczów na urlopy, ale sam wrócił na Jastor od razu po Mistrzostwach Świata Elity.
Mam dwie prace, więc wolne od JKH GKS Jastrzębie spędziłem w... Ostrawie (śmiech). Jeszcze raz pragnę podziękować zarządowi naszego klubu, że pozwolił mi na łączenie obu funkcji. To był dla mnie zresztą jeden z argumentów za pozostaniem w Jastrzębiu na kolejne trzy lata. Nie mam jednak problemu z brakiem dłuższego urlopu. Kocham to, co robię. Natomiast warto wiedzieć, że letnie przygotowania „na sucho” nie są dla trenera jakimś wielkim wysiłkiem natury psychicznej. W tym okresie to zawodnicy muszą się znacznie bardziej pocić. Dla nas wakacje rozpoczną się i zakończą w lipcu.
Od redakcji: W przypadku wykorzystania niniejszego wywiadu w materiałach prasowych prosimy o podanie źródła - jkh.pl.