W sobotę obiecaliśmy Wam pożegnalną rozmowę z trenerem Robertem Kalaberem i dziś dotrzymujemy danego słowa. Zapraszamy do lektury wywiadu, w którym najbardziej utytułowany trener w historii JKH GKS Jastrzębie dzieli się wspomnieniami o tych jedenastu latach i nie ukrywa, że środowisko naszego klubu to w istocie jego... druga rodzina.
UWAGA! Uprzejmie prosimy zaprzyjaźnione Media wykorzystujące niniejszy autoryzowany wywiad w swoich publikacjach prasowych o wyraźne wskazanie źródła rozmowy - oficjalnej strony JKH GKS Jastrzębie (jkh.pl).
Nadszedł ten moment, w którym następuje pożegnanie trenera Roberta Kalabera z JKH GKS Jastrzębie. To było jedenaście niezwykłych lat. Na pewno żal opuszczać miejsce, w którym spędził pan piątą część swojego życia. W jakich okolicznościach ostatecznie podjął pan tę decyzję?
Robert Kalaber - Opcja pożegnania pojawiła się już przed rokiem, ale wówczas podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu współpracy na kolejne trzy sezony. Byłem przekonany, że wypełnimy tę umowę do końca. Jednak w ostatnich miesiącach sporo się zmieniło. Najpierw pojawiła się informacja o trudniejszej sytuacji partnera strategicznego klubu, czyli Jastrzębskiej Spółki Węglowej. JSW ''ciągnie'' całe miasto, więc siłą rzeczy wpływa również na hokej. Ale nie to było głównym powodem mojej trudnej decyzji, ponieważ kłopoty finansowe zawsze da się jakoś rozwiązać. Największą przeszkodą w pozostaniu w Jastrzębiu na dalsze lata jest remont lodowiska. Wiele wskazuje na to, że przez dłuższy czas drużyna będzie grała poza swoim obiektem. Z tego faktu wynikają kolejne sprawy. Raz, że pojawia się problem z dojazdami na mecze. Dwa - w takiej sytuacji jeszcze trudniej przekonać do transferu doświadczonych, ogranych zawodników. Oznacza to zarazem, iż przez ten okres będzie bardzo ciężko o podjęcie walki o jakiś sukces. Niestety, ja też nie młodnieję - mam już 56 lat. Gdybym przez kolejne dwa lata nie miał żadnych ''wyników'', to o pracę na wyższym poziomie byłoby mi znacznie trudniej. Hokej to moje życie i na niczym innym nie znam się tak dobrze, jak na naszej dyscyplinie. Jeśli przez dwa sezony będę ledwo ''utrzymywał się na powierzchni'', to ludzie powiedzą, że nie mam czego szukać na lodowiskach, bo jestem już za stary do tej roboty.
Rzeczywiście, wiele wskazuje na to, że nasza drużyna będzie oparta o młodszych zawodników. Dziesięć lat temu pod pana wodzą taki scenariusz ''wypalił''.
Mimo wiedzy o gorszej sytuacji finansowej wciąż wahałem się z ostateczną decyzją. Pojawiła się opcja, że jeszcze ten jeden sezon będziemy grali na naszej tafli. Rzeczywiście, wtedy tamto pokolenie z Dominikiem Pasiem i Kamilem Wałęgą po kilku latach przyczyniło się do mistrzostwa Polski. Teraz jednak nie będziemy mieli swojego lodowiska. Sam fakt przebudowy obiektu to oczywiście bardzo dobra informacja, jednak brak własnej tafli to dla klubu hokejowego olbrzymi kłopot. Liczę, że JKH GKS Jastrzębie przetrwa ten czas. Powiem więcej - jestem przekonany, że tak będzie, ponieważ klub jest bardzo dobrze zarządzany przez odpowiednich ludzi. Myślę, że przy pomocy Miasta, Jastrzębskiej Spółki Węglowej oraz mniejszych sponsorów i przyjaciół jastrzębskiego hokeja, klubowi uda się niebawem wrócić do walki o najwyższe cele.
To było moje kolejne pytanie, ale w zasadzie... otrzymałem już odpowiedź. Zastanawiałem się bowiem, czy Robert Kalaber odszedłby z Jastrzębia po tych jedenastu latach ''tak czy siak'', czy też rzeczywiście skłoniła pana do tego nowa rzeczywistość. Słyszałem o dacie 17 kwietnia...
Na ten dzień mieliśmy zaplanowane ważne spotkanie z zarządem klubu i wówczas miałyby pojawić się kolejne informacje odnośnie przyszłości lodowiska, rozstrzygnięcia przetargu itd. Opcja z jeszcze jednym sezonem na własnej tafli, po którym od razu na teren obiektu wjechałby ciężki sprzęt, była zatem w pewnych warunkach akceptowalna. Wiele wskazywało na to, że będziemy mieli znacznie słabszy skład, a więc raczej ''nie groziłby'' nam półfinał. To oznaczałoby koniec rozgrywek na przełomie lutego i marca. Jednak tych niewiadomych jest coraz więcej, a tu dochodzi jeszcze jeden istotny aspekt - bardzo poważne oferty z innych klubów, które chcą przystąpić do budowy swoich nowych zespołów, a zaczynają od trenera. Musiałem wyważyć wszelkie ''za i przeciw''. Dlatego podjąłem taką decyzję, jaką podjąłem.
I nie była to łatwa decyzja.
Przyznam szczerze, że choć już ''przespałem się'' z nową rzeczywistością, to nadal tak do końca nie dociera do mnie świadomość, że niebawem po raz ostatni zamknę drzwi mieszkania na ''Szóstce''. Z jednej strony jest ogromny sentyment, a z drugiej - chęć podjęcia nowego wyzwania...
A zatem porozmawiajmy chwilę o Unii Oświęcim, której będzie pan trenerem. Oczywiście proponuję podejście nieco ''z przymrużeniem oka'', bo zapewne dziennikarze i kibice z Oświęcimia przepytają pana na wszelkie możliwe sposoby. Gdyby ktoś postronny rzucił okiem na tabelę, to zdziwiłby się, że opuszcza pan trzecią drużynę ligi na rzecz czwartej...
No tak (śmiech). Przyznam całkowicie poważnie, że działacze Unii od dłuższego czasu są zainteresowani współpracą ze mną. Nie będę ukrywał, że rozmawialiśmy o niektórych kwestiach, ale czekałem na rozwój sytuacji w Jastrzębiu. Obecnie jednak pojawił się ten moment, że... albo teraz, albo nigdy. Unia ma za sobą dobry występ w Lidze Mistrzów. Jesienią wszyscy sądzili, że oświęcimianie w cuglach obronią tytuł. Stało się inaczej, więc działacze biało-niebieskich chcą trenera na dłużej, który zbuduje nową drużynę walczącą o najwyższe cele. Przez dwadzieścia lat czekano tam na mistrzostwo Polski i jest tam wielki głód kolejnych sukcesów. Te marzenia zbiegają się z moimi oczekiwaniami, co do dalszej trenerskiej kariery. No i na koniec nie będę ukrywał, że dla mnie bardzo istotna jest bliskość domu - na Słowację z Oświęcimia mam tylko o trzy kwadranse dłuższą drogę niż z Jastrzębia.
I jeszcze jedna sprawa, o której mówią... w zasadzie wszyscy. Nie owijajmy w bawełnę. U nas w Jastrzębiu hokej jest pasją, ale zdrową i sportową. W Oświęcimiu hokej to bez dwóch zdań ''religia''. I jak to ''religia'', gromadzi ludzi wspaniałych, ale też fanatyków. W niedzielę będą pana nosić na rękach, a w piątek zażądają od prezesa wyrzucenia pana z roboty.
Zdaję sobie sprawę, że pod tym względem łatwo nie będzie (śmiech). Ale z drugiej strony - kibic właśnie po to przychodzi na lodowisko, aby mieć radość z gry swoich ulubieńców. Ma zatem prawo być niezadowolony, jeśli nie ma wyników. Nie mam zamiaru zmieniać swojego podejścia, o którym wielokrotnie mówiłem tu na Jastorze. Sympatyk drużyny ma prawo być zdenerwowany na niekorzystny rezultat, ale zarazem musi mieć przekonanie, iż drużyna mimo porażki dała z siebie wszystko. Będziemy przecież wspólnie w tej samej łodzi.
Wróćmy do Jastrzębia. Zostawia pan tutaj nie tylko współpracowników, ale też kolegów i kibiców. Leszka Laszkiewicza, Rafała Bernackiego, panów prezesów, jak również szefów firm wspierających nasz klub, z którymi zdążył się pan zaprzyjaźnić. To nie jest chyba proste po tych jedenastu latach.
W pełni się zgadzam (dłuższa chwila ciszy)... Wie pan, ja mam w Jastrzębiu więcej kolegów niż na Słowacji. Przez te jedenaście lat wracałem do Dubnicy, do mojej najbliższej rodziny, która ostatnio powiększyła się o dwoje wnucząt, ale moja druga rodzina była tutaj - w Jastrzębiu. Mogę jedynie podziękować wszystkim za te lata. JKH GKS Jastrzębie ma to, czego nie ma wiele innych klubów - naprawdę rodzinną atmosferę. Jeśli ktoś mógł pomóc w trudniejszej chwili, to pomagał z dobrego serca, a nie z interesu. Wszyscy tu trzymają się razem i z takim podejściem nie spotkałem się w żadnym klubie w mojej trenerskiej karierze. Tu są fantastyczni ludzie. Dlatego tak trudno będzie się pożegnać...
Rozumiem zatem, że takie prawdziwe, polskie pożegnanie jeszcze przed wami?
Tak (śmiech). Na razie nie ma na to czasu, wszak przed nami Mistrzostwa Świata Dywizji IA. Po nich na pewno będziemy mieli okazję pożegnać się tak, jak żegnają się przyjaciele.
Moglibyśmy tu siedzieć do wieczora, jeśli mielibyśmy teraz wspominać te wszystkie lata, sukcesy, przygody i trudne chwile. Zainteresowanych odsyłamy do naszej książki ''70 lat jastrzębskiego hokeja'', na łamach której pojawił się obszerny wywiad z panem dotyczący różnorodnych podsumowań. Dlatego krótko zapytam o najpiękniejszy i najtrudniejszy moment w trakcie tych jedenastu lat. Zdziwiłem się szczerze mówiąc, gdy ostatnio powiedział mi pan, iż półfinałowa porażka z GKS Tychy była tą najtrudniejszą przegraną w pana trenerskiej karierze.
Bo była! Naprawdę, w ciągu tych jedenastu lat nie przeżyłem aż tak dramatycznego momentu. Na początku nie układała nam się gra, a potem doprowadziliśmy do remisu. Graliśmy przeciwko rywalowi, który dysponował mocniejszym składem i lepszymi indywidualnościami. Tymczasem zdołaliśmy walczyć z nimi jak równy z równym. W szóstym spotkaniu przez ponad dwie tercje próbowali doprowadzić do dogrywki i gdy w końcu w ostatniej minucie udało im się wyrównać, my zdobywamy gola na 2:1 ułamek sekundy po czasie. Myślę, że gdyby trafienie Martina Kasperlika wpadło o tę krótką chwilę wcześniej, to mogłoby ich podłamać i mielibyśmy ogromną szansę pokonać Tychy w siódmym pojedynku. Żal mi tego ogromnie, ponieważ stworzyliśmy świetną drużynę. Ci chłopcy świetnie się rozumieli i uzupełniali. W naszym zespole panowała kapitalna ''chemia'', a wszyscy co do jednego mieli ten sportowy charakter, o który mi chodzi. Żadna to tajemnica, że uwielbiam takie zespoły. Dlatego to właśnie był ten najtrudniejszy moment. Natomiast najlepszym musi być mistrzostwo Polski z 2021 roku. Tamta drużyna była bardzo podobna do tej ''brązowej'' z końcówki marca. Również ambitna i pełna charakternych chłopaków. Oczywiście tych pozytywnych chwil było mnóstwo - medale, puchary, start w Lidze Mistrzów, gdzie mieliśmy zaszczyt zagrać ze znacznie mocniejszymi i bogatszymi rywalami. Ale co złoto, to złoto.
Ile razy zawodnicy podrzucali pana w górę, jak wtedy cztery lata temu na Jastorze?
Tylko ten jeden raz. Ale proszę mi wierzyć, że takich pięknych, wzruszających momentów było wiele, jednak musieliśmy długo o tym opowiadać.
A czy pokusiłby się pan o wskazanie jakiegoś anegdotycznego momentu, o którym opowie pan prawnukom, gdy zapytają o Jastrzębie?
Hollywood Nowy Targ (śmiech). W tamtym pamiętnym ćwierćfinale nie dawaliśmy sobie rady z sędziami i rywalami, którzy wymuszali kary. Prowokowali do bójek, a potem sami kładli się na lodzie przy najdelikatniejszym kontakcie. To było irytujące. Moją reakcją było właśnie to ''Hollywood'', które potem na dłuższą chwilę przyjęło się w lidze.
Kibice ''Szarotek'' przygotowali nawet transparent ''Witamy w Hollywood'' z ptakiem - bodaj gołębiem - mającym pańskie rysy.
Pamiętam (śmiech). To była wojna, ale wojna sportowa. Nie do zapomnienia.
Długą drogę przeszedł pan z JKH GKS Jastrzębie. Nie tylko klub zyskał trenera, który przyczynił się do sukcesów, ale i pan z anonimowego szkoleniowca stał się szanowanym praktycznie wszędzie selekcjonerem reprezentacji Polski.
To prawda. To była obopólnie korzystna współpraca. Żaden trener i żaden zawodnik, nawet najlepszy na świecie, nie zrobi nic w pojedynkę. Potrzebujemy siebie nawzajem i w szatni, i na lodzie. W Jastrzębiu trafiłem na wspaniałych ludzi, którzy byli i są godni szacunku i zaufania. Jestem szczęśliwy, że mogłem tu tyle lat pracować. Ta współpraca układała się bardzo dobrze, a ja osobiście jestem wdzięczny władzom klubu za zgodę na możliwość łączenia funkcji trenera JKH GKS z misją selekcjonera reprezentacji Polski. Była to dla mnie o tyle istotna kwestia, że mogłem rozwijać się także w tym kierunku.
Wszyscy wiedzą, że jest pan twardym facetem, ale podobno po ostatnim meczu z Unią Oświęcim o brązowy medal... zeszkliły się panu oczy w szatni.
Ciężko pracowaliśmy na ten sukces, a że miałem świadomość, iż to rzeczywiście może być ostatni mój mecz jako trenera JKH GKS Jastrzębie, to udzieliły mi się emocje. Teraz zresztą, jak pan widzi, jest podobnie, ponieważ wiem, że znajdujemy się na finiszu ważnego etapu. Może na tym zakończmy ten temat...
To na koniec jeszcze garść liczb, o które zadbał Krzysztof Gorczyca. 584 oficjalne mecze, 350 zwycięstw, jeden remis z Nitrą w Pucharze Wyszehradzkim, 1920 strzelonych bramek. Mnóstwo tego było...
(chwila ciszy) To był ogrom ciężkiej pracy całego środowiska. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za te jedenaście lat. Na pewno w niektórych momentach mogło być lepiej i dałoby się poprawić kilka błędów, ale w sporcie nie ma osób nieomylnych.
Czy zatem będzie kiedyś mecz numer 600 i gol numer 2000 dla JKH GKS Jastrzębie z trenerem Robertem Kalaberem?
Życie mnie nauczyło, że niczego nie można być pewnym. Myślę jednak, że... tak!
rozm. mg