- Patrząc na całość sezonu, ten medal nie jest zły, choć wiadomo, że apetyty rosną w miarę jedzenia. Liczyliśmy na to złoto i drugi raz się zwiedliśmy - mówił po ostatnim meczu sezonu Mateusz Danieluk, który po ciężkiej kontuzji wrócił do gry dopiero na finał Polskiej Hokej Ligi.
W styczniu napastnik JKH GKS Jastrzębie, Mateusz Danieluk doznał poważnej kontuzji podczas meczu w Katowicach. Uszkodzone zostały niemal wszystkie więzadła w kolanie, co w przypadku większości zawodników oznaczałoby długi rozbrat z hokejem. Jednak skrzydłowy JKH na przekór wszystkim wrócił do zdrowia jeszcze przed finałem i robił wszystko, by pomóc w zdobyciu upragnionego złota. - Wygląda na to, że nie pomogłem wystarczająco dużo. Już w ostatnim meczu u nas czegoś brakowało. Dziś graliśmy do przodu, a zamiast zdobywać to traciliśmy bramki. Trzeba jednak przyznać, że GKS Tychy był od nas po prostu lepszy - skwitował Danieluk.
Jeszcze we wrześniu przed rozpoczęciem sezonu każdy w Jastrzębiu brałby srebrny medal w ciemno. Wszak były w lidze bogatsze od JKH zespoły, które również celowały w finał, a mimo to zostały w tyle. - Patrząc na całość sezonu, ten medal nie jest zły, choć wiadomo, że apetyty rosną w miarę jedzenia. Liczyliśmy na to złoto i drugi raz się zwiedliśmy. Jednak dla tak młodego klubu i w dodatku z niezbyt dużym budżetem te dwa srebrne medale wydają się być sukcesem. Jednak każdy z nas wolałby ten złoty medal - żałował straconej szansy.