''Szczęściu trzeba pomagać''

 
2025-11-06 Wywiady

Za nami dwie rundy fazy zasadniczej ekstraligi, podczas których hokeiści JKH GKS Jastrzębie sprawili nam moc radości. Pozycja wicelidera, awans do Pucharu Polski, zwycięstwa nad faworytami - te wszystkie niespodziewane wyczyny domagają się wręcz komentarza ze strony współautora ''zamieszania'' - czyli trenera Rafała Bernackiego. Porozmawialiśmy o kulisach wyczynów naszej drużyny, w tym spotkaniach z Unią Oświęcim Roberta Kalabera, a także o roli ''hokejowego szczęścia'', któremu - jak w tytule - udało nam się dopomóc. Zapraszamy do lektury!

UWAGA! Uprzejmie prosimy zaprzyjaźnione Media wykorzystujące niniejszy autoryzowany wywiad w swoich publikacjach prasowych o wyraźne wskazanie źródła rozmowy - oficjalnej strony JKH GKS Jastrzębie (jkh.pl).

Podstawowe pytanie - czy należy pan do 99,9% osób w polskim hokeju, które zadziwia postawa pana drużyny? Ten 0,01% to oczywiście prezes Kazimierz Szynal, który - wprawdzie pół-żartem, ale... - celował w Superpuchar, Puchar i medal.
Rafał Bernacki - Myślę, że wszyscy jako sztab i drużyna czujemy, iż udało nam się sprawić pewną niespodziankę. A zatem tak - osobiście jestem w tych 99,9%.

„Jak do tego doszło nie wiem”, czy też jesteśmy w stanie logicznie wytłumaczyć postawę JKH GKS Jastrzębie w pierwszych dwóch rundach?
Oczywiście że jesteśmy w stanie wyjaśnić postawę naszej drużyny. Te wyniki nie wzięły się z powietrza. Mamy swoje problemy, o których mówiliśmy już wielokrotnie, a zatem - brak tafli „na życzenie” oraz konieczność budowy nowej drużyny. Mimo to można powiedzieć, że - przynajmniej na ten moment - udała nam się sztuka ułożenia tego zespołu. Chłopcy wykonują naprawdę ciężką pracę na tafli i poza nią. Ta ekipa ma niesamowity charakter i wolę walki, a co najważniejsze - chce grać i chce wygrywać. Nie mamy jako trenerzy żadnych problemów z zawodnikami. I w szatni, i na lodzie wszystko jest w jak najlepszym porządku. Podkreślam tę stronę mentalną, ponieważ uważam ją za bardzo istotny aspekt naszych wrześniowych i październikowych wyników.

Mnie osobiście bardzo pozytywnie zadziwiła sytuacja, w której po straconej bramce Karolus Kaarlehto z wściekłością uderzył kijem w słupek. Nie ukrywajmy, że dla Finów polska ekstraliga nie jest ziemią obiecaną, a tymczasem tej klasy bramkarz tak bardzo przeżył stratę gola. Mieliśmy już w drużynie parę takich gwiazd, których bramki w jedną czy drugą stronę nie emocjonowały.
To najlepszy dowód na moje słowa. To naprawdę nie jest frazes, że ci chłopcy dają z siebie sto procent i wszyscy razem ciągną wózek w jedną stronę. Nie jest tak, że czołowi zawodnicy są „obok zespołu”. To są naprawdę mocne charaktery, które wiedzą o co chodzi w hokeju.

Nawet Peter Bezuska, który po dziesięciu latach bycia gwiazdą Unii Oświęcim był niejako zmuszony do zmiany środowiska?
„Beza”? To jest drugi Maciek Urbanowicz! Ogromna pracowitość, dobry duch zespołu i charakter nie do zdarcia.

W naszych poprzednich wywiadach wielokrotnie podkreślał pan rolę hokejowego szczęścia. I można powiedzieć, iż na ten moment bilans mamy zdecydowanie na plus. Bramka Radosława Nalewajki z Tychami, niesamowite interwencje Karolusa czy wyrównujący gol Fredrika Forsberga w Toruniu to najlepsze dowody, że los fortuny czasem nam sprzyjał. Możemy wręcz obawiać się, że ten dług będzie trzeba oddać...
Nie da się ukryć, że w paru kluczowych momentach szczęście było po naszej stronie. Uważam jednak, że zrobiliśmy bardzo wiele, aby temu szczęściu dopomóc. Gdyby ktoś nie podjął określonej decyzji w danym momencie i nie uderzyłby na bramkę rywala zmuszając go do błędu, to czynnik szczęścia nie miałby szansy wystąpić. Natomiast nie jest też tak, że każde nasze zagranie to efekt sprzyjających okoliczności. Interwencje Kaarlehto są rezultatem jego znakomitych umiejętności, zaś zdobyte gole wynikają z litrów potu wylewanych na treningach oraz wspomnianego już zaangażowania chłopaków w grę całej drużyny. Uważam, że my temu szczęściu zdołaliśmy bardzo mocno dopomóc.

Jeśli chodzi o aspekt szczęścia, to nie można ukrywać, iż na razie omijały nas kontuzję, choć w ostatnim meczu zabrakło już Danielsa Berzinsa. W pierwszej i drugiej rundzie trzy pierwsze formacje mogliśmy układać w ciemno.
„Odpukać w niemalowane” - na razie nie mieliśmy większych problemów zdrowotnych, chociaż oczywiście nasi zawodnicy są już nieco poobijani. Mam jednak nadzieję, że obecna dwutygodniowa przerwa pozwoli im na odpowiednią regenerację. Nie jest wielką tajemnicą, iż nie dysponujemy szeroką kadrą złożoną z doświadczonych graczy i ewentualne kontuzje któregokolwiek z zawodników z czołowych formacji byłyby dla nas ogromnym kłopotem. Dlatego tym bardziej powinniśmy cieszyć się, że zdrowie nam dopisuje i... oby tak było zawsze.

Jeśli w jakimś elemencie hokejowego rzemiosła jesteśmy najlepsi w lidze, to jest to aspekt wykorzystywania błędów przeciwnika. Osobiście uważam, iż jest to efekt bardzo dobrego rozpracowania schematów, w jakich funkcjonują nasi rywale. Przecież przez jedenaście ostatnich lat zajmował się pan głównie analizą gry konkurentów i posiada pan ogromne doświadczenie, jeśli idzie o charakter pozostałych drużyn. Wprawdzie kadry się zmieniają, ale określona systematyka nie ulega zmianie.
Cóż, na pewno przy laptopie spędziłem w ciągu ostatnich lat „kilka ładnych godzin”. Oczywiście kadry drużyn ulegają zmianie, jednak nauczyliśmy się już reagować na bieżąco. Nasi zawodnicy mają wiedzę, jak wyglądają formacje specjalne naszych rywali i w jaki sposób pracują oni w przewagach i osłabieniach. Poza tym - mamy też chłopaków, którzy potrafią wziąć na siebie ciężar gry i w pojedynkę wykorzystać nadarzającą się szansę. Takim hokeistą jest Forsberg, który umie strzelić z każdej możliwej pozycji. Berzins potrafi z kolei świetnie dograć, zaś Riku Sihvonen dysponuje potężnym strzałem. Rozpracowanie rywali to jedno, ale musisz też mieć mądrych ludzi, którzy potrafią to wykorzystać.

Mówi się że idealna drużyna to taka, w której kilku zawodników „gra na fortepianie”, a pozostali nie obrażają się, że ten fortepian muszą nosić. Zgodzi się pan?
Tak, to ugruntowana sportowa prawda. Dwudziestu dwóch wspaniałych graczy niekoniecznie stworzy dobrą drużynę. Jedni muszą odpowiadać za zadania ofensywne, a inni - defensywne. U nas jest to bardzo dobrze „wypośrodkowane” i dlatego po raz kolejny podkreślę, iż nasze dobre wyniki można logicznie wyjaśnić. Każdy robi to, co do niego w danej chwili należy i liczy się z faktem, że w razie konieczności jego rola na tafli może ulec zmianie. Takim dobrym przykładem jest niespełna dwudziestoletni Bartłomiej Stolarski, który w ciągu dwóch miesięcy poczynił na tyle duże postępy w zrozumieniu seniorskiego hokeja, że w Sosnowcu zastąpił Danielsa w pierwszej piątce i zdobył gola.

Pochwaliliśmy zatem Stolarskiego. A jak spisują się nasi pozostali młodzi wychowankowie? Na razie żaden „nie awansował” z czwartej formacji.
Pozostali chłopcy mają jeszcze kilka lub kilkanaście lekcji do odrobienia, jeśli idzie o przejście z juniorskiego do seniorskiego hokeja. Muszą zrozumieć, iż dyscyplinę taktyczną należy zachowywać cały czas, a zadania im powierzone po prostu trzeba wykonać od początku do końca. Oczywiście jedni szybko wyciągają wnioski ze swoich błędów, natomiast inni potrzebują na to czasu. U tych pierwszych widać progres i dlatego grają w ekstralidze. Ci drudzy muszą pogodzić się z rotacjami w kadrze na mecze. Cóż, nie będę ukrywał, że czeka nas wraz z trenerem Markiem Chrabańskim jeszcze dużo pracy w tym aspekcie.

Jeden z kibiców innego klubu napisał w komentarzu, że sympatyzuje z JKH GKS, bo lubi elementy sensacji, ale oglądanie naszych meczów powoduje ból zębów.
Wszyscy byśmy chcieli grać zarówno pięknie, jak i skutecznie. Niestety, w naszym przypadku połączenie obu tych cech jest bardzo trudne. Hokej to nie skoki narciarskie i nikt nie przyzna nam punktów „za styl”. Od początku wiedzieliśmy, że nie jesteśmy faworytem do czołówki i musieliśmy w związku z tym poczynić pewne założenia odnośnie naszej gry. Zdawaliśmy sobie sprawę, że naszą największą bronią w ofensywie musi być zabójcza skuteczność, bowiem sytuacji bramkowych będziemy w stanie stworzyć sobie mniej aniżeli ekstraligowi potentaci. Dlatego właśnie „pracujemy na bramkarzu”, szukamy „brzydkich goli” i celujemy w dobitki. Wspomniany tu już gol Radosława Nalewajki z GKS Tychy padł dlatego, że wykorzystaliśmy nieprzygotowanie bramkarza przeciwnika. Bez decyzji o strzale nie byłoby tego trafienia.

A potem mówi się, że „Jastrzębie ma szczęście”...
Po raz kolejny odpowiem, że szczęściu trzeba umieć dopomóc (śmiech).

O ile w pierwszej rundzie pozostałe drużyny mogły tłumaczyć się z porażek z JKH GKS Jastrzębie tym, że nie spodziewały się takiej sensacji, o tyle w drugiej nikt już nie mógł czuć się zaskoczony naszą postawą. Tymczasem ta druga faza była jeszcze lepsza niż premierowa. Może zatem powinniśmy z optymizmem spoglądać na trzecią czy czwartą część rundy zasadniczej?
Druga runda niejako wynikała z pierwszej. Po pokonaniu STS Sanok i Polonii Bytom udało nam się wygrać w Oświęcimiu. Wtedy też pojawiła się taka „iskierka”, iż jednak jesteśmy w stanie grać jak równy z równym z kandydatami do mistrzostwa. Potem przyszły zwycięstwa z GKS Tychy i GKS Katowice. W efekcie powoli zaczynaliśmy wierzyć w „marzenie o Pucharze Polski”, które jeszcze dwa miesiące temu wydawało się nieosiągalne. Te zwycięstwa zbudowały „mental” naszego zespołu na drugą rundę i uczyniły znakomity fundament pod to, co osiągnęliśmy w październiku.

Na finiszu drugiej rundy zagraliśmy „na szczycie” ekstraligi w Sosnowcu. Na pewno żal panu tego spotkania. Wszak porażka mimo prowadzenia 3:0 musi boleć. Czy i pana zdaniem kluczowy był brak koncentracji w przewadze, podczas której rywale skarcili nas kontrą?
Nie do końca. Faktem jest, iż popełniliśmy wtedy kompletnie niepotrzebny błąd, ale w mojej opinii kluczem do zwycięstwa Zagłębia była druga z bramek dla rywala. W drugiej części meczu nie radziliśmy sobie z sosnowiczanami i trzeba przyznać, że po golu na 3:2 uwierzyli w wygraną i zdominowali wówczas taflę. Inna sprawa, że przed trzecią tercją był remis 3:3, a zatem kwestia wyniku wciąż była otwarta. Niestety, znów złapaliśmy niepotrzebną karę i efektem była czwarta bramka dla gospodarzy. Przyznam, że bardzo szkoda mi tego spotkania, ponieważ Zagłębie pozostaje jedyną drużyną, przeciw której jeszcze nie zapunktowaliśmy. Żal mi chłopaków, ponieważ wiem, ile zdrowia włożyli w to spotkanie. To już tak jest, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i rzeczywiście chcieliśmy ten „mecz na szczycie” rozstrzygnąć na naszą korzyść, aby tak udaną drugą rundę zakończyć w fotelu lidera. Z „tyłu głowy” miałem też nadzieję, iż w przypadku wygranej zyskamy „handicap” jednego dnia wolnego podczas Pucharu Polski.

Nie mogę nie zapytać o dwie wygrane z Unią Oświęcim, którą prowadzi Robert Kalaber. Wspomniał pan w naszym pierwszym wywiadzie po objęciu funkcji, że sam jest ciekawy, jak będą wyglądać te pojedynki. Po nich pojawiły się zresztą tytuły w mediach, iż „uczeń przerósł mistrza”, choć osobiście uważam, że są one nieco krzywdzące dla pana. Robert Kalaber nigdy nie nazywał pana swoim „uczniem”, a kolegą ze sztabu.
Myślę, że relacja „nauczyciel-uczeń” w tym aspekcie jest nieco na wyrost. Współpracowaliśmy jedenaście lat i nie wstydzę się przyznać, że od Roberta nauczyłem się bardzo wiele. To naprawdę znakomity fachowiec, który zostawił w naszym klubie sporo serca i zdrowia. Trudno w takiej sytuacji nagle zapomnieć, że jesteśmy kolegami nie tylko z pracy. W Oświęcimiu nie mieliśmy okazji przywitać się przed meczem, a jedynie pozdrowiliśmy się z daleka. Po spotkaniu oczywiście uścisnęliśmy sobie ręce i zamieniliśmy kilka zdań. Natomiast same zwycięstwa nad Unią oczywiście bardzo mnie cieszą. Punkty punktami, ale „z tyłu głowy” mieliśmy też świadomość takiej dodatkowej mobilizacji, aby dobrze zaprezentować się przed człowiekiem, z którym przez tyle lat współpracowaliśmy.

Robert Kalaber wielokrotnie mówił mi, że nienawidzi przegrywać. Rozumiem jednak, że... nadal rozmawiacie?
W hokeju jest tak, że tafla taflą, a poza nią też jest życie. Wszyscy mamy przecież swoje prywatne sprawy i poza lodowiskiem jesteśmy kolegami. Tak na marginesie dodam, iż dotarły do mnie informacje o kompletnie idiotycznych komentarzach ze strony niektórych kibiców Unii, jakoby Robert specjalnie dawał wygrywać Jastrzębiu ze względu na sentyment. Trzeba naprawdę go nie znać, aby napisać taką piramidalną bzdurę.

Odejście Roberta Kalabera spowodowało, że w naszym boksie jest... znacznie spokojniej. Inna sprawa, że jeszcze chyba nie miał pan przed sobą wielkiego kryzysu i nie musiał uciekać się do „grubszych słów”?
Każdy ma swój sposób prowadzenia drużyny, ale... cieszę się, że te moje kilkanaście wybuchów uszło uwadze obserwatorów (śmiech). Zdarzyło się bowiem, iż musiałem wrzucić mały „granat” między zawodników. Mówimy tu przecież o dwudziestu dwóch dorosłych facetach. Jeśli ktoś popełni błąd, to nie będę go głaskał po głowie. Natomiast co do trudniejszych chwil, to zdaję sobie sprawę, że i one nas nie ominą...

Ale spadku formy życzymy sobie dopiero na półfinały play-off?
Z jednej strony tak, a z drugiej zapewne będziemy narzekać, że skoro już sprawiliśmy taką sensację, to będziemy chcieli pójść za ciosem (śmiech). Wracając jednak do trudniejszych momentów, to musimy być na nie jak najlepiej przygotowani. Tabela ekstraligi jest bardzo „płaska” i w ciągu tygodnia można wylądować z podium na siódmej pozycji. Cóż, na pewno życzyłbym sobie, abyśmy nadal potrafili zachować mocną stronę mentalną i aby omijały nas kontuzje. Chłopakom życzę dużo zdrowia, bo to jest naprawdę najważniejsze.

Czeka nas ciężki listopad. Po dwóch tygodniach odpoczynku rozegramy w krótkim czasie nie tylko zaplanowane spotkania ligowe, ale też mecz „awansem” z Zagłębiem Sosnowiec oraz Superpuchar Polski w Tychach.
Tak, to będzie bardzo wymagający okres. Na pewno musimy skupić się na odpowiedniej regeneracji, aby sprostać wyzwaniom, które nas czekają. Musimy być jednak przygotowani na różne scenariusze.

Tak szczerze, pana zdaniem Superpuchar i Puchar Polski... są do „ugryzienia”?
O Superpuchar Polski zagramy w Tychach, gdzie miejscowi kibice na pewno postarają się o fantastyczną atmosferę. Z tym przeciwnikiem wygraliśmy w Karwinie, zaś na Stadionie Zimowym przegraliśmy dopiero po dogrywce. A zatem bilans mamy na plus. Z kolei z Unią Oświęcim, która czeka na nas w półfinale w Krynicy, wygraliśmy na razie dwa spotkania... Odpowiem tak - mam ogromną nadzieję, że przynajmniej w jednym z tych bojów zdołamy sprawić jakąś niespodziankę.

Rozm. mg

Komentarze 0

Zostaw Komentarz

tel./fax 32 476 16 50
aleja Jana Pawła II 6a, 44-335 Jastrzębie-Zdrój

Formularz kontakowy

 
 
 


 

Administratorem danych jest Jastrzębski Klub Hokejowy GKS Jastrzębie, ul. Leśna 1, 44-335 Jastrzębie-Zdrój. Dane wpisane w formularzu kontaktowym będą przetwarzane w celu udzielania odpowiedzi na przesłane zapytanie.

NASTĘPNY MECZ