Mecz TMH Polonia Bytom - JKH GKS Jastrzębie trwał niewiele ponad sześć minut. Wszystko zaczęło się po ataku bez krążka na Łukasza Nalewajkę, który uderzył głową w bandę i stracił na chwilę przytomność.
To był tylko początek kłopotów. Chwilę po tym zdarzeniu doszło do wymiany ciosów pomiędzy zawodnikami obu drużyn, ale sędziowie zanim nałożyli kary zainteresowali się dziurą, jaka powstała po upadku Łukasza Nalewajki. Na czas naprawy Maciej Pachucki zezwolił zawodnikom, by udali się do szatni. Jakość naprawy pękniętej bandy pozostawała jednak wiele do życzenia, co zakwestionował zresztą sztab szkoleniowy drużyny gości.
Problem tkwił w tym, że przykręcona pleksi zbyt odstawała, przez co mogła narazić zawodników na utratę zdrowia. Główny arbiter zdecydował się na oględziny band na całej długości i wykazał więcej takich miejsc. Wobec tego wystąpił do trenerów obu ekip z pytaniem o to, czy mimo wszystko chcą kontynuować spotkanie, bowiem sam nie chciał brać odpowiedzialności. Przy braku zgody jednego z trenerów (Roberta Kalábera) pan Maciej Pachucki zdecydował się zakończyć mecz. O losie pojedynku, do którego de facto nie doszło będzie musiała zdecydować hokejowa centrala.
Fakty są jednak takie, że tego meczu po prostu nie można było kontynuować. Przynajmniej bez narażania zawodników na utratę zdrowia, dlatego decyzja słowackiego szkoleniowca nie powinna nikogo dziwić. Tym bardziej, że to nie pierwsze problemy tego typu podczas meczu w Bytomiu. 18 stycznia 2015 jastrzębianie grali w "Stodole" na zakończenie pierwszej części sezonu zasadniczego i również wtedy banda nie wytrzymała trudów spotkania. Na szczęście było to w ostatnich minutach i zdecydowano dograć mecz do końca, uważając jednocześnie na feralne miejsce (patrz fotografia ze styczniowego pojedynku).