Zapraszamy do lektury wywiadu jakiego "Profesor" Laszkiewicz udzielił portalowi JasNet.pl. Przeczytacie w nim o powodach podjęcia decyzji o zakończeniu kariery sportowej najlepszego i najwybitniejszego hokeisty w dziejach jastrzębskiego hokeja.
- Tej rozmowy nie można zacząć innym pytaniem. A zatem - dlaczego?
Leszek Laszkiewicz - Cóż... Przeszedłem długi okres rehabilitacji. Przez ten czas próbowaliśmy wielu różnych rozwiązań medycznych, ale ich wynik jest taki, że kręgosłup wciąż mi dokucza. Po rozmowach z trenerami oraz zarządem klubu zdecydowałem, że nie będę dalej starał się wrócić na lód. Za długo to wszystko trwa. Przyznam szczerze, że tę decyzję chciałem podjąć już na początku sierpnia, ale trener Robert Kalaber bardzo nalegał, abym nie rezygnował z prób powrotu do gry. Pierwsze objawy kłopotów z kręgosłupem nie były bowiem na tyle poważne, aby domniemywać, że rehabilitacja potrwa tak długo. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna. Dalsze odraczanie rezygnacji nie miało sensu. Mam już swoje lata i muszę myśleć o swoim zdrowiu. Gdybym liczył sobie 20-25 lat, to co innego. Po krótkim zabiegu wróciłbym na lód i byłoby po sprawie. Tymczasem ja mam już czwórkę z przodu, a za sobą dekady ostrej walki na lodzie. Musiałem powiedzieć "dość".
- Na pewno nie była to łatwa decyzja i zapewne nie tak wyobrażał pan sobie koniec kariery...
- Zdecydowanie tak. Tym bardziej, że do tej pory wszystko było w porządku, a najgorsze kontuzje omijały mnie szerokim łukiem. Świetnie się czułem, a tu nagle podczas letnich przygotowań przyszedł ten właśnie fatalny moment. Jego konsekwencje wszyscy znamy. Wielokrotnie powtarzałem, że muszę być w stu procentach zdrowy, aby grać. Hokej to wytrzymałościowy i fizyczny sport, dlatego nie można pozwolić sobie w tej kwestii na jakikolwiek "luz". Dodam jednak, że decyzja o zawieszeniu łyżew na kołku nie jest dla mnie jakąś życiową tragedią. Jestem człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Osiągnąłem bardzo dużo i bardzo się cieszę, że na pełnych obrotach grałem do 40. roku życia. To była piękna i bogata kariera.
- Wspomniał pan, że rozmawiał o zakończeniu kariery także z trenerem Kalaberem i zarządem JKH GKS.
- Nie będę ukrywał, że początkowo pojawiały się plany, abym zakończył przygodę z hokejem po tym sezonie. Jednak moja rehabilitacja przedłuża się, więc nie chcę blokować miejsca w składzie innym zawodnikom. Latem wszyscy byliśmy przekonani, że odpocznę przez miesiąc i kręgosłup "puści". Tak się nie stało. Wciąż jednak istniała opcja powrotu na taflę na play-offy. Ponieważ jednak sytuacja zdrowotna nie ulegała zmianie, to nie miałem żadnej gwarancji, że jeszcze zagram. Zakładając nawet pozytywny scenariusz, po ewentualnym powrocie do treningów musiałbym mieć czas na dojście do formy. Tymczasem nie miałem pewności, że w ogóle będę w stanie wrócić do normalnej gry. Dlatego nie chciałem blokować miejsca w kadrze, ponieważ może w nie "wskoczyć" inny zawodnik i tym samym pomóc drużynie. Natomiast bezwzględnie chciałbym podziękować trenerom i działaczom JKH GKS Jastrzębie za wsparcie w tych trudnych chwilach. Wierzyli we mnie od początku do końca. Przegrałem tę walkę, ale nie zapomnę o dobroci z ich strony.
- Zdarzyły się jakieś nieprzespane noce tuż przed podjęciem ostatecznej decyzji?
- Najbardziej przeżywałem to wszystko latem, gdy koledzy wrócili na lód i rozgrywali sparingi, a ja musiałem stać z boku. Rwałem się do rywalizacji, a tymczasem traciłem nerwy z powodu braku możliwości gry. Moja sytuacja była o tyle dziwna, że nie było tak, że coś "strzeliło" mi nagle w kręgosłupie. Pojawił się mały ból, a cały problem był takim swoistym procesem. Dlatego wówczas było mi ciężko. Z drugiej jednak strony - miałem czas, aby tę nową okoliczność przemyśleć i oswoić się z nową rzeczywistością. W końcu zdałem sobie sprawę, że to jest odpowiedni moment na podjęcie tej trudnej decyzji. Wiele razy mówiłem w wywiadach, że jeśli zdrowie nie pozwoli mi grać, to zejdę z lodu. I tak się stało.
Cały wywiad znajdziecie na portalu
JasNet.pl